26 sty 2011

INSEKT, cz. 1 z 7

Instytut Problemów Jądrowych w Świerku, 25 lipca 1976

Chłopczyk w polo i krótkich spodenkach rozglądał się po wysokiej hali, pełnej tajemniczych urządzeń i paneli. Szedł tuż przy mamie, która trzymała go za rękę i narzucała nieco zbyt szybkie, jak na małe nóżki, tempo. A właściwie to nie ona, tylko ten wysoki pan, który ciągle coś mówił, i za którym cała grupa pędziła, jakby nie wiadomo co się działo. A on dreptał przy mamie, trzymając pod pachą tekturowe, dziurkowane pudełko.

Szli właśnie po kratowanym metalowym mostku, pod którym rozciągał się zbiornik z ciemną wodą. Dziwne to było miejsce. Chłopiec nie wiedział, gdzie się znajduje, ale dałby głowę, że jest to brzuch wielkiego robota!

Nagle pudełko wysunęło mu się spod ręki i poturlało bezgłośnie po powierzchni mostka, zatrzymując na barierce. Maluch odwrócił głowę i patrzył z kciukiem w buzi, jak tekturowe wieczko otwiera się i malutki owad wypełza z niego, spadając natychmiast w mokrą otchłań. Zwierzątko machało niezdarnie skrzydełkami, ale dało to tylko tyle, że spadało wolniej, by w końcu i tak zniknąć w wodnej toni.

Chłopczyk jęknął i wyciągnął rączkę w kierunku zguby, ale mama pociągnęła go za sobą.

– No chodź, bo zgubimy pana przewodnika!

Dziecko jeszcze przez chwilę patrzyło do tyłu, po czym odwróciło wzrok, zainteresowane już zupełnie czymś innym.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 2 z 7

Świerk pod Warszawą, obecnie

Krople deszczu odbijały się hałaśliwie od mokrej powierzchni asfaltu. Kompleks zajmował obszar 40 hektarów, otoczony sosnowym lasem. Kilkadziesiąt kanciastych budynków rozrzuconych było wokół rotundowej hali reaktora, a wszystko ogradzała siatka pociągnięta kolczastym drutem. Ponury widok, zwłaszcza, że było już ciemno.

Autokar podjechał pod budynek dla gości, wyłączając światła. Po chwili wysypała się z niego gromada młodzieży i wszyscy, naciągając mocno kaptury na głowy, wbiegli do środka.

*

Klasa tłoczyła się w niedużym holu, oblegając uwijającą się jak w ukropie szatniarkę. Na oko czternastoletni, pryszczaty chłopiec w okularach, potknął się o własny plecak, co wywołało gromką salwę śmiechu i kilka złośliwych uwag:

– Patrz, jak leziesz, Nerd!

– Mama nie zawiązała ci sznurowadeł? Ha ha ha!

Jacek tymczasem stanął z boku i szukał kogoś wzrokiem w całej tej kotłowaninie. Zauważył, że na ścianach wiszą rozmaite tablice i plakaty. Jedna z nich przedstawiała schemat reaktora zanurzonego do połowy w wielkim basenie, inna kolumnę dziwnych nazw i wzorów. Ech, chemia... To chyba nie będzie ciekawa wycieczka.

Ktoś trącił go w ramię.

Po jego lewej stronie stała niewysoka dziewczyna w ciężkich skórzanych butach i chuście z trupią czaszką zawiązanej na głowie.

– Masz? – zapytała konspiracyjnym szeptem.

Jacek przytaknął i poklepał się po kieszeni szerokich spodni. Karolina uśmiechnęła się porozumiewawczo.

– Gimnazjum nr 4, zbiórka! – klasnęła w dłonie wychowawczyni – Szybko, szybko, już wpół do dziewiątej! Jesteśmy dziś ostatnią grupą i przewodnik już na nas czeka!

Młodzież zaczęła opieszale schodzić się w kierunku nauczycielki, nie zaprzestając śmiechów i rozmów.

Zwiedzanie miało się zacząć.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 3 z 7

– Jesteśmy teraz w pomieszczeniu przeładunkowym. Tutaj, przy pomocy tego wielkiego haka, przenoszone są zużyte, nieradioaktywne części reaktora, które następnie wywozimy. Po prawej znajduje się sterownia, a na wprost, za tymi ciśnienioodpornymi drzwiami, sam reaktor. Reaktor MARIA eksploatowany jest, z przerwami na modernizację, od 1975 roku, kiedy to...

Przewodnik był gruby i strasznie nudził. Na szczęście Jacek i Karolina przezornie trzymali się z tyłu i, kiedy tylko grubas zakomunikował...

– Uwaga, a teraz wejdziemy do hali reaktora!

…a ciężkie drzwi z okrągłym iluminatorem pośrodku otwarły się, oni niepostrzeżenie czmychnęli do toalety.

Wiedzieli, że pani Orlicka nawet nie zauważy ich zniknięcia – sama była znacznie bardziej zaabsorbowana zwiedzaniem, niż oni wszyscy razem wzięci.

Wymknęli się więc i pobiegli do męskiego długim, wyłożonym linoleum korytarzem. Karolina uchyliła zakratowane od zewnątrz okno i oparła się o parapet. Jacek przysiadł obok, po czym wyciągnął z kieszeni bagów paczkę papierosów. Wzięli po jednym, a chłopak zręcznym ruchem otworzył benzynową zapalniczkę. Jeszcze jedno „klik” i zapalniczka ponownie znikła w kieszeni.

Zaciągali się w milczeniu, nasłuchując, czy nikt nie idzie. Po paru minutach skończyli i dwa świetliki niedopałków zgasły w deszczowej ciemności za oknem. Jacek odezwał się:

– To co, jeszcze po jednym?

– Nie. Już mi się nie chce – ucięła Karolina, rozglądając się leniwie – Ciekawe, co tu można robić poza oglądaniem tej jebanej puszki.

Chłopak parsknął.

– A co tu, kurwa, można robić? Tylko łazić i słuchać tego tłuściocha. To dobre dla lamusów, takich jak Nerd.

Zachichotali.

Nagle rozległ się gwałtowny huk i tuż za oknem posypały się iskry. Potem usłyszeli mechaniczny jęk, jakby dezaktywował się generał Daimos, i zrobiło się zupełnie ciemno.

– O ja pierdolę... ale jazda! – wykrztusiła Karolina.

Siedzieli przez chwilę, nic nie mówiąc.

– Chyba wyjebało elektrykę – powiedziała wreszcie dziewczyna – Chodźmy zobaczyć.

Zeskoczyła z parapetu i wyjęła telefon, rozpraszając mrok przed sobą aurą wyświetlacza. Jacek podążył za nią.

Coś usłyszał.

– Co to było? – chłopak skierował swoją komórkę ku górze.

W niebieskawym blasku zobaczył ciągnącą się pod sufitem otynkowaną rurę.

– Że niby co? – nastolatka stanęła.

– Ten odgłos, jakby coś w środku przebiegło...

W odpowiedzi pociągnęła go za rękaw.

– Nie świruj już, chodź.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 4 z 7

Sterownia miała własne zasilanie – niestety, nie dla żarówek. W ciemności dozorca patrzył, jak na przytwierdzonej do ściany mapie gasną kolejne diody, sygnalizujące sprawność obwodów w zabudowaniach kompleksu.

– Cholera jasna... – mruknął – Trzeba zejść do generatora...

Niechętnie wygrzebał z szafki latarkę, zgarnął ze stołu pęk kluczy i wyszedł na korytarz.

Krąg światła przemknął po zakamarkach hali przeładunkowej. Mężczyzna poprawił na nosie grube okulary i ruszył w głąb korytarza.

Zauważył, że drzwi do męskiej toalety są otwarte na oścież. Dziwne. Mamrocząc coś pod nosem, zamknął je i zaczął schodzić po stromych schodach przeciwpożarowych. Wreszcie stanął przed pokrytymi grubą warstwą brudu, metalowymi drzwiami.

Po chwili skrzypienia i zgrzytów kłódka puściła. Dozorca omiótł ciasne pomieszczenie światłem latarki.

Z panelu generatora rezerwowego wyrastała podniesiona żelazna wajcha – właśnie ta, której szukał. Zrobił krok w jej stronę, ale potknął się o coś i klucze wypadły mu z ręki, znikając z brzękiem pod podłogową kratką.

Zmełłszy przekleństwo, zszedł na czworaki, próbując przecisnąć dłoń przez któryś z otworów.

Wtedy okulary zsunęły mu się z nosa, rozbijając w drobny mak. Mężczyzna w złości uderzył pięścią w kratkę, aż podskoczyła z hukiem.

Ale mógłby przysiąc, że oprócz tego usłyszał jeszcze jakiś dźwięk...

Nasłuchiwał przez moment, po czym pokręcił zdecydowanie głową i, zupełnie już po omacku, szukał dalej zguby.

Nagle zamarł.

Nie odrywając głowy od podłogi, przysunął latarkę i skierował światło przed swoją twarz. Mimo dioptrii +12 dostrzegł wyrastający tuż przy ziemi mglisty, ciemny kształt.

Czy on się poruszył...?

Dozorca wyciągnął rękę, chcąc sięgnąć dziwnego przedmiotu i natychmiast poczuł rozdzierający ból. Na posadzce przed nim zaczęła się rozszerzać czarna plama.

Ostrożnie przysunął dłoń do twarzy i dotknął nią ust.

To była krew.

Zerwał się na równe nogi, biegnąc w panice na oślep i, zawadziwszy głową o niski strop, runął ponownie na ziemię.

Ostatnim, co czuł, było palące ukłucie żuwaczek wbijających się w jego tętnicę.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 5 z 7

Dzieci zgromadziły się przy barierce na szczycie reaktora, a pani Orlicka stanęła przed nimi, jak kwoka chroniąca swe kurczęta. Pomarańczowe błyski awaryjnej lampy co chwila wyławiały z ciemności ich przestraszone twarze.

– No, tak – westchnął przewodnik, chowając za pas głuchą krótkofalówkę – Chwilowo jesteśmy odcięci, te drzwi nie otwierają się od wewnątrz... Ale nic się nie martwcie, reaktor ma własne źródło prądu, więc działa bez zarzutu. Musimy tylko poczekać, aż dozorca włączy generator zapasowy i wróci, żeby nas uwolnić.

Odwrócił się i w przebłysku pomarańczowego światła spojrzał na trzydzieści par wlepionych w niego szeroko otwartych oczu.

Nie, oni nie wyglądali na spokojnych i rozluźnionych.

– Jak długo to potrwa? – nauczycielka zapytała surowym, stanowczym tonem. Robiła jedyne, co mogła w tej sytuacji: grała opanowanie.

– Och, na pewno tylko chwilę! Przecież mówiłem, że jesteśmy najlepiej wyposażonym...

Przerwała mu kakofonia dziewczęcych pisków. Dzieci wskazywały palcami na coś za jego plecami.

– Tam coś się rusza! – zawołał jeden z chłopców.

– Co, gdzie? – przewodnik okręcił się niezgrabnie wokół własnej osi.

– Tam, pod tą klapą...!

Rzeczywiście, właz kilka metrów od nich podnosił się i opadał, jakby ktoś próbował wypchnąć go od spodu. Ale może to było złudzenie wywołane przez migające światło?

– To niemożliwe, pod spodem jest tylko zbiornik z wodą... – wymamrotał i podszedł do klapy.

Przyklęknął, sapiąc ciężko, i odbezpieczył zamek.

Metalowe wieko wyskoczyło jak z katapulty, przy wtórze kolejnej salwy pisków, i upadło gdzieś daleko, odbijając się od barierek i stopni. Z dziury w podłodze wychynęło coś czarnego i pociągnęło mężczyznę za sobą w dół.

Ledwie jego nogi znikły we włazie, stwór ponownie wyjrzał ponad krawędź, opierając się o nią przednimi odnóżami. W kolejnej porcji światła dzieci zobaczyły ohydnego, ociekającego tłustą wodą karalucha, wielkości ludzkiej głowy.

Wrzaski przerażenia wzmogły się. Wszyscy rozbiegli się w panice.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 6 z 7

W blasku komórek nie było widać wiele, ale to, co było widać, wyglądało naprawdę ekstra. Znaleźli drogę do starego magazynu, pełnego nieużywanych laboratoryjnych sprzętów. Jacek właśnie oglądał staroświecki, pordzewiały mikroskop.

– Hej, Karola! – zawołał – Zobacz, co tu mam.

– Nie teraz, idioto! – odpowiedziała gdzieś z rogu pomieszczenia. Rozsuwała na boki różne rupiecie, strasznie przy tym hałasując – Chodź tu i mi pomóż, no!

Chłopak podszedł posłusznie i zaczął przekładać chropowate wiadra, pojemniki oraz przesiąknięte wilgocią fragmenty krzeseł. Kiedy skończyli, Karolina kiwnęła na niego, by poświecił telefonem, a następnie, złożywszy dłonie w koszyczek, sięgnęła po coś brązowego i gładkiego, przypominającego polany czekoladą cukierek.

– Bleee... – wykrztusił – Co to jest?

– Jaja karalucha – odparła dziewczyna, podnosząc znalezisko na wysokość oczu i przyglądając mu się bacznie.

Chłopakowi zrobiło się niedobrze.

– Ale... takie duże? Ten karaluch musiałby mieć chyba ze trzydzieści centymetrów.

Karola wzruszyła ramionami i schowała „saszetkę” do bluzy.

– O kurwa, co ty robisz?!

Nastolatka spojrzała na niego spokojnie, po czym uśmiechnęła się półgębkiem.

– Zabieram. Włożymy je komuś do torby, będzie śmiech! – zachichotała.

Czytaj dalej

Insekt, cz. 7 z 7

W mroku rozbrzmiewały zduszone szlochy. Mimo rozpaczliwych błagań nauczycielki, by zebrali się w jednym miejscu, wszyscy rozbiegli się pod ściany i – w trójkach lub parami – pochowali w rozmaitych kryjówkach.

Ona sama też kucała schowana za betonowym filarem, a obok niej, zadziwiająco spokojny, siedział „Nerd”.

– Mój Boże, to jakiś koszmar... – wyszeptała kobieta, trzymając twarz schowaną w dłoniach.

– Niech się pani nie martwi. Może to nieładnie zabrzmi, ale... ile taki karaluch może zjeść? Po panu przewodniku chyba już nie będzie głodny.

Opuściła ręce i spojrzała na niego z przerażeniem.

Coś zaskrzypiało.

Kilka metrów za nimi; najpierw skrzypnięcie, a potem przeciągły syk.

Pancerne wrota hali uchyliły się. Ciemna szpara zrobiła się szersza, potem jeszcze trochę, jakby ktoś stopniowo je otwierał.

Czyżby przyszła pomoc? A może...

Drzwi przestały się ruszać. Pani Orlicka zorientowała się, że z zapartym tchem patrzy w punkt tuż nad podłogą, podczas gdy wyżej, w połowie wysokości szpary, ukazała się czyjaś przewiązana chustą, zadowolona twarz.

Jacek i Karolina weszli do środka i stanęli w błyskach pomarańczowej lampy, jak gdyby nigdy nic.

Zaraz, zaraz, a kiedy oni odłączyli się od grupy?

Nieważne! Kobieta odetchnęła z ulgą, teraz byli wolni! Już chciała zerwać się i pobiec do tej niesfornej dziewczyny, żeby wziąć ją w ramiona... ale Nerd przytrzymał ją za rękaw.

– Lepiej niech się pani nie rusza... – wyszeptał i wskazał ruchem głowy na środek alejki prowadzącej do drzwi.

To coś było tam. Stało przyczajone w odległości kilku metrów przed Karoliną i poruszało długimi jak gałęzie wierzby czułkami.

Dziewczyna też go zauważyła. Jacek już dawno zniknął w ciemności gdzieś z tyłu, podczas gdy ona stała, patrząc jak zahipnotyzowana na wielkiego owada. Z kilku stron dochodziły jęki i urywane krzyki.

Stworzenie ruszyło. Szło powoli na swoich kilkustawowych nogach, pokrytych z rzadka sztywną szczeciną. Miało owalny, błyszczący odwłok i... te oczy. Te wielkie czarne oczy, osadzone po dwóch stronach trójkątnej głowy.

Karaluch zatrzymał się tuż przed stopami dziewczyny. Jego pałąkowate czułki zaczęły dotykać jej skórzanych butów. Obmacywały je i głaskały. Potem przeniosły się wyżej i sięgnęły łydek. Karolina drgnęła, ale nie wydała żadnego odgłosu. Owad badał powierzchnię dżinsów, przesuwając czułki coraz wyżej w górę jej nóg.

– O kurczę... – powiedział półgłosem Nerd – On czegoś szuka...

Wychowawczyni nie była w stanie oderwać od przerażającej sceny wzroku.

– To musi być samica – kontynuował chłopiec – Ona szuka jaj, czytałem o tym. Karola... czy masz przy sobie jej kokon?

Przytaknęła.

– No jasne! – chłopak pstryknął palcami – Dlatego cię nie atakuje.

– I bardzo, kurwa, dobrze. Powiedz mi co mam robić, to ją zniszczę.

Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy, na tyle, na ile można było przy skąpym, migającym świetle. Karalusza mama zaprzestała poszukiwań. Czekała.

– Dobrze, dobrze, daj mi chwilę – pryszczaty nastolatek zmarszczył brwi, jakby wykonywał ogromny wysiłek i trwał tak przez chwilę – Mam! Gdyby można zwabić ją jakoś do komory pomiędzy jednymi, a drugimi drzwiami do hali. To komora dekompresyjna. Jeżeli reaktor ma zasilanie, można ustawić w niej dowolne ciśnienie, nawet tak wysokie, że...

– Załatwione – przerwała mu dziewczyna i odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę wyjścia.

Trzy sekundy później stała na środku komory dekompresyjnej i wyjmowała z kieszeni bluzy czekoladko-podobny kokon pełen karaluszych jaj. Owad był przy niej.

– Nie!!! – wydarła się nauczycielka – Jeśli to odłożysz, on cię pożre!

– Zamknij się! A tylko spróbuj nie przepuścić mnie do następnej klasy – odparła i zdecydowanym ruchem położyła kokon na podłodze, dając jednocześnie znak Jackowi, aby zamknął wewnętrzne drzwi.

Zwierzę natychmiast przykryło jaja swoim ciałem, a dziewczyna wybiegła z komory, zatrzaskując zewnętrzne wrota.

Opuściła do końca dźwignię regulacji ciśnienia – czyli tę największą – i odsunęła się o kilka kroków.

Przez chwilę zupełnie nic się nie działo. A potem podniosło się głośne buczenie i w szkło iluminatora uderzyły z mokrym plaśnięciem resztki zwierzęcia.

*

– Jednego nie rozumiem – powiedział Nerdy siedząc na kocu przy szkolnym boisku – Dlaczego ten karaluch nie rzucił się na ciebie, gdy już odłożyłaś jego kokon?

– A bo ja wiem – wzruszyła ramionami Karola – Podobno mój stary w dzieciństwie był tam na wycieczce i zgubił robaka w pudełku. Może to był ten i dlatego mnie polubił?

Zadowolona z własnego żartu uśmiechnęła się nieznacznie.

– Chcesz papierosa?

Chłopak dał jej kuksańca w bok.

– Nie! Nie będzie żadnych papierosów. Pomóż mi lepiej w matmie.

Dziewczyna westchnęła i pochylili się razem nad zeszytem. Obok, na boisku, Jacek grał w kosza.

Koniec

Czy kupisz teraz spray na owady? A może wolisz przeczytać Świąteczną opowieść?

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie