24 mar 2010

GRUNT TO DOBRZE ZJEŚĆ cz. 1 z 7

Nie znosiła tej ulicy. Tego cuchnącego, przepełniającego niepokojem zaułka. Wieczorem nie świeciła tu żadna latarnia. I nic dziwnego – jeśli można było tu kogoś spotkać, to tylko bezdomnych pijaków bełkoczących po kątach. Nienawidziła wracać tędy do domu. Ale nie miało sensu nadrabianie drogi do Slate District i czekanie przez czterdzieści minut na autobus.

Nie o tej porze.

Stukała obcasami o popękany bruk; szła żwawym krokiem, nie rozglądając się na boki. Minęła zamkniętą aptekę i przecięła prostopadłą do Buck Road Cover Street. Na tych małych skrzyżowaniach księżyc dawał nieco więcej światła. Kątem oka dostrzegła furgonetkę stojącą na rogu. Chyba tylko auto dostawcze mogło zaparkować na zewnątrz w tej zakazanej dzielnicy. Z konieczności.

Zdawało się jej, że usłyszała jak ktoś zapala silnik...

No cóż, niektórzy pechowcy muszą pracować do późna – na przykład ona. Ale coś było nie tak. Ten cichy szum... Może to jej wybujała wyobraźnia, lecz dałaby głowę, że słyszy odgłos opon toczących się wolno po asfalcie.

Obejrzała się. Samochód, który stał za rogiem, skręcił w Buck Road i jechał w ślimaczym tempie w jej stronę. Miał wyłączone światła.

Margaret pokręciła głową. Pewnie ruszył tylko na chwilę i szuka miejsca, żeby znowu stanąć. Na szczęście ona zaraz skręca, a kierowca pojedzie prosto.

Lecz tak się nie stało. Furgonetka skręciła za nią w kolejną małą uliczkę. Margaret poczuła się nieswojo. Tyle słyszała o napadach na samotne kobiety w środku nocy... Na wszelki wypadek przyspieszyła kroku i odbiła w Hazel Aveniue. Co prawda, najprostsza droga do domu nie prowadziła tędy, ale przynajmniej będzie miała z głowy ten cholerny samochód.

Ale i tym razem kierowca podążył za nią. Margaret skręciła raz jeszcze, w najbliższą alejkę. Gdy ponownie zobaczyła za sobą sylwetkę pojazdu, spanikowała. Zaczęła niemalże biec, chwiejąc się w wysokich butach. Silnik minivana zawył, rozbłysły przednie światła i, w mgnieniu oka, samochód zrównał się z kobietą. Ujrzała paskudny uśmiech na twarzy kierowcy i, z okrzykiem odrazy, uciekła w kolejną alejkę.

Wybierała przypadkowe kierunki, nie wiedziała już, w którą stronę biegnie, ale potworny pojazd nie odstępował jej ani na krok.

Jakby się z nią bawił...

Wreszcie Margaret skoczyła w osiedlową bramę. Furgonetka pomknęła dalej i znikła jej z oczu. Czując przypływającą ulgę, próbowała uspokoić oddech. Oparła się o ścianę i opuściła powieki. Powoli dochodziła do siebie.

I nagle coś ją tknęło. Otworzyła oczy, spojrzała w bok. Tuż przy niej, pogrążony w cieniu bramy, stał mężczyzna. Marg krzyknęła, gdy w jego ręku błysnął dziwnie zakrzywiony nóż...

Grunt to dobrze zjeść, cz. 2 z 7

– Czy mogę przyjąć zamówienie? – kelner poprawił ściereczkę przerzuconą przez ramię. Jego myszowata twarz zmarszczyła się w uśmiechu.

– Tak – powiedziała Stacy – Poproszę chateaubriand, krwisty.

– Doskonały wybór. Właśnie dostaliśmy świeże mięso – odwrócił się do Adama – A dla pana?

– Jestem wegetarianinem. Wystarczy makaron napolitana.

Kelner zerknął na niego z dezaprobatą, po czym zabrał karty dań, ukłonił się i zniknął.

Stacy położyła swoją dłoń na dłoni Adama.

– Znowu ciężki dzień? – spojrzała na niego ze strapioną miną.

Westchnął.

– Wczoraj wieczorem porwano kobietę. Po prostu znikła, nie wróciła z pracy. A dzisiaj jakiś bezdomny znalazł jej... to, co z niej zostało, w osiedlowym śmietniku. Komendant mi przydzielił śledztwo – westchnął ponownie – Wiesz przecież, jak reaguję na widok krwi...

– Wiem, kochanie...

Adam odwrócił się i rozejrzał od niechcenia po restauracji. Wiedział, że dziewczyna właśnie patrzy na niego ze współczuciem.

Nie lubił tego.

Lokal wyglądał egzotycznie. Ściany zdobiły wizerunki rozmaitych zwierząt. Jedne szczerzyły kły, inne pierzchały co tchu, jeszcze inne skubały liście rozłożystych krzewów. Rysunek w rogu przedstawiał tygrysa, rozszarpującego zdobycz. Dziwny pomysł na ozdobienie lokalu... zwłaszcza nowego.

Poczuł, że Stacy mocniej ścisnęła jego rękę i spojrzał na nią.

– Jesteś bardzo dobry w tym co robisz Adamie, naprawdę dobry. Zostałeś policjantem, bo tego chciał Twój ojciec, ale...

– Dostałem awans.

Kobieta otworzyła ze zdumienia usta.

– Będziesz pracować w Wydziale ds. Handlu Ludźmi? Czy to znaczy, że koniec z zabójstwami?

Przytaknął.

– Pod warunkiem, że teraz spiszę się dobrze. Że dorwę sukinsyna, który pokroił tę biedną dziewczynę na kawałki...

W tym momencie, przed nimi pojawiły się dwa talerze: jeden z pasta alla napolitana, a drugi z lśniącym w blasku świecy kawałem mięsa.

Gdy kelner odszedł, Stacy rzekła wesoło:

– Nie myśl teraz o tym. Jedzmy!

I wbiła widelec w miękką powierzchnię krwistej gąbki.

Grunt to dobrze zjeść, cz. 3 z 7

Adam po raz kolejny wdusił przycisk dzwonka. Dom był staromodny, przynajmniej z zewnątrz. Zadaszona weranda, kraciaste okna, wejście w stylu windsor. Ale to typowe w tej części miasta.

Wreszcie drzwi się otworzyły. Pojawił się w nich wysoki, dość młody mężczyzna. Miał nieogoloną twarz, potarganą czuprynę i był ubrany w szlafrok.

– Sierżant Preppman, wydział zabójstw – przedstawił się Adam – Dzień dobry panu.

– Proszę mi mówić Steve. Zapraszam.

– Adam – sierżant potrząsnął zaoferowaną mu dłoń i weszli do środka.

Gospodarz stanął za blatem dzielącym kuchnię i salon i zaczął mieszać sos w dużej misce. Policjant zajął wygodny fotel obok kominka.

– Właśnie przygotowuję lunch. Zjesz ze mną?

– Jasne, dzięki – Adam chrząknął – Proponuję, byśmy przeszli do rzeczy.

Mężczyzna nie odpowiedział. Wciąż mieszał, nie odrywając wzroku od salaterki. Dodawał tylko co chwila przypraw.

Adam chrząknął raz jeszcze i kontynuował:

– Przede wszystkim, bardzo ci współczuję z powodu śmierci żony, Steve. Wyobrażam sobie, że to dla ciebie prawdziwa tragedia... Niemniej, muszę spytać, jakie były między wami stosunki?

Steven milczał. W końcu odłożył łyżkę i wytarł ręce w małą ściereczkę. Dopiero wtedy spojrzał na swojego gościa i spokojnie rzekł:

– Bardzo dobre. Powiedziałbym nawet, że ostatnio z dnia na dzień coraz lepsze. W zeszłym tygodniu jedliśmy na mieście, po raz pierwszy od prawie trzech lat.

– Gdzie? – Adam wyciągnął notes.

– W tej nowej restauracji w Slate. Nazywa się bodaj Food Chaina.

– Doprawdy? – sierżant wlepił w niego wzrok; to właśnie tam zabrał wczoraj Stacy – Smakowało?

– Mi, owszem – w kuchni rozległ się wysoki dźwięk i krótki trzask. Steven schylił się do kuchenki – Ale Margaret raczej nie bardzo... Zawsze strasznie wybrzydzała. Jakby nie dość, że była wegetarianką.

Ze zgrozą, Adam stwierdził, że mężczyzna wyjmuje z piekarnika dwie porcje dymiącej wołowiny. Postawiwszy je na blacie, uniósł głowę i spojrzał w sufit, jakby się zamyślił.

– Wiesz... właściwie, to ona nigdy do końca nie pasowała do tego domu...

Po czym znowu się ożywił i uśmiechnął do policjanta.

– To jak? Zjesz ze mną mięsko?

*

Gdy zapadł zmierzch, okna starego domu rozbłysły żółtawym światłem. Człowiek za kierownicą zaczynał się niecierpliwić. Wypalił pół paczki papierosów, osiem razy zmieniał radiostację. Przeczytał całą gazetę, nawet nekrologi. Jak długo to jeszcze potrwa?

Nareszcie! Postać w płaszczu wyszła z budynku i wsiadła do samochodu na policyjnych blachach. Po chwili zamigał kierunkowskaz i auto włączyło się do ruchu.

Zapalił silnik i ruszył za nim.

Grunt to dobrze zjeść, cz. 4 z 7

Okazuje się, że nie tylko makaron mają dobry, pomyślał Adam, sącząc kawę w Food Chaina. Kawa i sałatka również są znakomite.

Ta myśl napawała go optymizmem. Siedział przy tym samym stoliku, który zajmowali ze Stacy przedwczoraj. Był kameralny, nieco z boku... doskonały. Adam już postanowił. To będzie dzisiaj. Dziś zaprosi Stacy na kolację; najlepszą, jaką kiedykolwiek miała okazję zjeść. Niech zamówi najbardziej krwisty stek, jeśli tylko zechce. Ten wieczór ma być idealny, ma należeć wyłącznie do nich. Udało mu się wyrwać z komendy na krótki lunch i postanowił wpaść właśnie tutaj, żeby jeszcze raz upewnić się, czy miejsce jest odpowiednie. Spróbował po trosze wszystkich przystawek z menu, ocenił oświetlenie, przejrzał kartę win. Tak, to będzie ten wieczór. Dzisiaj poprosi Stacy o rękę.

Szkoda tylko, że kelner tak krzywo na niego patrzy. Ale to nie ważne; liczy się, że wobec niej był szarmancki i miły. Atmosfera musi być bez zarzutu.

O tej porze w restauracji było dosyć pusto. Tylko przy oknie staruszek w grubych binoklach przeglądał gazety, a na kanapie para zakochanych dzieciaków wcinała lody. Adam westchnął. Życie było o wiele prostsze, kiedy miało się naście lat. Na tydzień przed randką z wymarzoną dziewczyną nie mógł spać, myślał tylko o tym. Teraz musi zdobyć się na nie lada skupienie, aby nie myśleć o pracy. Ciągle robi sobie wyrzuty, że przez to spotkania ze Stacy im obojgu nie dają pełnej satysfakcji. Tak, praca... Ale to się zmieni.

Drzwi lokalu otworzyły się gwałtownie. Do środka wparował Ed, kumpel z jego wydziału, w służbowym mundurze. Adam chciał wstać, ale Eddy powstrzymał go ruchem ręki, znalazł się przy jego stoliku i położył mu przed nosem świeżo wywołane zdjęcie.

– Co to jest? – sierżant zmarszczył brwi.

– Nie widzisz? Zwłoki.

– No tak, ale...

Mężczyzna wyciągnął jeszcze kilka fotografii i, jak talię kart, jednym ruchem ułożył je w równym rządku. Adam odwrócił wzrok.

– Nie wiem, czy to jakiś psychopata, handlarze narządami czy pieprzony domorosły chirurg – rzucił gorączkowo Ed – Ale te rozbabrane zwłoki wyglądają dokładnie tak samo, jak to, co zostało z panienki, której sprawę badasz. Za półtorej godziny odbędzie się wstępna autopsja i komendant CHCE, żebyś był na niej obecny.

Grunt to dobrze zjeść, cz. 5 z 7

To niemożliwe. Jak on mógł na to wcześniej nie wpaść! Ale tak, teraz wszystko zaczynało mieć sens. Aczkolwiek przerażający...

Adam szedł szybko i zwinnie jak dziki kot. Wyglądało to tym bardziej osobliwie, że jego twarz wciąż pozostawała blada po „wstępnej autopsji” na komendzie. Mijał kolejne latarnie, jego sylwetka znikała i pojawiała się w kręgach światła.

Skręcił. Niesamowite, że wystarczy odbić do małej, bocznej uliczki, aby nieubłagany strumień ludzi zamienił się w zupełną pustkę. Może zdąży jeszcze załatwić to tak, żeby nie musiał odwoływać kolacji ze Stacy. Może uda się bez rozgłosu, dopóki komendant o niczym nie wie. A do kolacji została godzina...

Korzystając z wolnej drogi, zaczął biec. W półmroku alejki, z rozwianym płaszczem, musiał wyglądać jak hrabia Dracula szykujący się do lotu. Kierowca Cadillaca, wchodząc leniwie w zakręt, krzyknął coś przez otwartą szybę i zaczął się śmiać. Adam pędził co tchu, nie zwracał na to uwagi. Poza tym jednym autem, uliczki były całkowicie wyludnione. W oknach też żadnych świateł. Dopiero co zapadł zmierzch, mieszkańcy wciąż wracali z pracy. Mimo wszystko, to paskudna dzielnica...

O proszę, to w tej bramie znaleźli pierwszą ofiarę, pomyślał, mijając ciemny budynek. Ciągle nie mógł w to wszystko uwierzyć...

Nagle, coś przykuło jego uwagę. Stanął tak gwałtownie, że z trudem utrzymał równowagę, o mało nie rozwalając sterty pudeł i desek – zapewne mieszkanie jakiegoś kloszarda. Znał ten samochód... To on wczoraj za nim jechał, to była ta furgonetka! Wyjął zza pazuchy pistolet i przeładował go. Z bronią przy twarzy zbliżał się ostrożnie do minivana, zaparkowanego w podwórku obok apteki. Krok za krokiem... Powoli...

Silnik kaszlnął i rozbłysły wsteczne światła. Adam wycelował w stronę wozu.

– Stać, policja! – krzyknął, ale zdążył tylko zobaczyć, jak auto rusza w jego kierunku, po czym otrzymał potężny cios w tył głowy.

Wtedy zrobiło się już całkiem ciemno...

Grunt to dobrze zjeść, cz. 6 z 7

To były urywki. W pierwszym przebłysku świadomości zobaczył wyłożone folią wnętrze samochodu. W drugim – rozsuwające się tylne drzwi. Potem był głośny zgrzyt i rażąca jasność. Poczuł, że ktoś go szarpie, jakby zrywali z niego ubranie. I nagle Adam zupełnie otrzeźwiał. Wstrząsany spazmatycznym dreszczem, skulił się pod strumieniem lodowatej wody. Gruby człowiek w fartuchu oblewał go ze szlauchu, przytulonego do kąta glazurowanej łaźni.

Wreszcie przestał. Nim Adam zdążył cokolwiek zrobić, grubas i jego towarzysz podnieśli go, wywlekli z łaźni i pociągnęli przez długi, prosty korytarz. Tego drugiego znał aż za dobrze. Cholerny, myszowaty kelner!

Nagi, ze skrępowanymi dłońmi, sierżant był bezsilny. Mokre włosy przylepiły mu się do czoła i właziły do oczu. Z tyłu czaszki czuł pulsujący ból – pamiątkę po momencie porwania. Próbował zapierać się nogami, jasne, ale siarczyste łupnięcie w kark przywołało go do porządku. Rozluźnił więc mięśnie i pozwolił się prowadzić w stronę dwuskrzydłowych, metalowych drzwi.

Ku swemu przerażeniu zobaczył, że za nimi była... rzeźnia. Przy ścianie wisiały w rzędzie wykrzywione złowrogo haki. Poniżej stała pordzewiała wanna, z której bura, mętna ciecz skapywała na pokrytą linoleum podłogę. W drugim końcu pomieszczenia znajdował się grubo ciosany stół, a na nim – zestaw noży i siekierek.

Albo raczej: siekier.

Oprawcy podeszli z Adamem do wanny. Obrócili go. Następnie grubas objął go za nogi i podsadził. Gładka powierzchnia haka dotknęła pleców sierżanta.

– Ręce w górę.

Posłusznie wykonał polecenie. Mężczyzna opuścił go i sznur wiążący nadgarstki policjanta napiął się.

Adam wisiał teraz nad wanną, ze stopami tuż ponad powierzchnią wody.

– Dobra – powiedział kelner – Idę pomóc Vincentowi. O tej porze zaczyna się największy ruch.

– I tak nieźle się uwinęliśmy – rzucił tłuścioch, gdy tamten zniknął już za drzwiami.

Sznurek wbijał się w przeguby Adama; paliło jak diabli. Facet w fartuchu poczłapał w stronę stołu. Przysunął jakąś balię i rzucił na blat wyciągnięty z niej płat mięsa.

– Muszę dokończyć kotlety, dopiero potem zajmę się tobą.

Chwycił jeden z tasaków. Wyćwiczonym ruchem przekroił mięso na dwie części; następnie podzielił je na mniejsze kawałki i odsunął na bok. Wyjął kolejną porcję.

Adam rozglądał się nerwowo. Tasak stukał o blat; woda skapywała z wyciąganych z balii płatów mięsa. Mógłby spróbować się podciągnąć, może ześlizgnąć, ale co potem? Wpadnie z pluskiem do wanny, a ten bydlak zabije go jednym uderzeniem siekiery. To wszystko było bez sensu, dał się złapać w pułapkę jak małe dziecko.

Nie on pierwszy, zresztą. Najpierw Margaret, później tamten facet... Pochwyceni jak zwierzęta i przerobieni na kotlety. Aż strach o tym myśleć...

„Food Chaina”, co za paskudna nazwa dla restauracji.

Rzeźnik odłożył ostrze i sięgnął po pleciony kosz. Wrzucił do niego mięsną sieczkę, po czym odstawił. Przez chwilę wycierał ręce w fartuch, zostawiając podłużne, krwawe ślady. Wreszcie podniósł pojemnik, odwrócił się... i wyszedł.

To była ta chwila. Teraz Adam miał szansę.

Być może jedyną.

Chwycił zdrętwiałymi dłońmi hak, na którym wisiał – poczuł ulgę, gdy zelżał nacisk sznura. Był obolały, ale zdołał podciągnąć się jedną ręką. Drugą zaczął manipulować przy wiązaniu supła.

Nie było to łatwe. Krew dopiero napływała mu do palców, nie odzyskał jeszcze w pełni czucia.

Zmienił rękę. Teraz przytrzymywał się lewą dłonią; prawą odszukał grzbiet węzła i zaczął luzować mocne wiązanie. Gdyby tylko sięgnął nogami do brzegu wanny, gdyby mógł się podeprzeć...

Ale za późno! Usłyszał kroki; ciężkie kroki wielkiego rzeźnika. Zamarł w przerażeniu. Chwycił oburącz stalowy hak, aby nie zaprzepaścić mozolnej pracy. Może jeszcze nadarzy się okazja, pomyślał.

Mężczyzna stanął w drzwiach; z jego dłoni zwisała ogromna jak topór bojowy siekiera. Trzon z pękatego kija, ostrze grubości ręki.

Uśmiechnął się ohydnie.

A może jednak nie...

Czytaj dalej

Grunt to dobrze zjeść, cz. 7 z 7

Stacy wzięła kolejny numer New York Timesa i wróciła do stolika. Jej gładką twarz oblewał rumieniec złości.

Usiadła, założyła nogę na nogę i rozłożyła gazetę. Ileż można czekać?, pomyślała, unosząc do ust filiżankę kawy. Mówił, że to będzie wyjątkowy wieczór, że przygotował coś specjalnego. Jeśli znowu zaspał, zabiję go. Przecież on mnie wcale nie traktuje poważnie!, przekręciła z irytacją stronę.

Kelner kręcił się po sali, donosząc gościom talerze pełne przyjemnie pachnących potraw i przyjmując kolejne zamówienia. W pewnym momencie spojrzał w jej kierunku i zbliżył się z czarującym uśmiechem.

– Wciąż pani na kogoś czeka, czy może mógłbym coś podać? Może jeszcze jedną kawę? – stał lekko ugięty, z głową przechyloną na bok.

Stacy zdała sobie sprawę, że jej pusty żołądek domaga się jedzenia, i to natychmiast. Chrzanić to, i tak wieczór ma już zepsuty – przynajmniej dogodzi sobie czymś smacznym.

Uniosła głowę znad dziennika, starając się nie miotać oczami iskier.

– Właściwie, tak... – powiedziała – Poproszę stek z warzywami i czerwone wino; takie, jakie pan poleca.

– Krwisty?

– Krwisty. Najbardziej, jak to możliwe.

Mężczyzna zamarkował szybki ukłon i odszedł.

Zabiję go. Zabiję, myślała, kartkując Timesa mechanicznie.

O, krzyżówka...

*

Rzeźnik ruszył w jego stronę. Ociężale, bez pośpiechu. Ogromną siekierę chwycił w obydwie dłonie i oparł na ramieniu. Sierżant panicznie rwał, szarpał za supeł, ale ten tylko znowu mocniej się zacisnął. Wielki mężczyzna był już przy nim.

– Nie ruszaj się – warknął, biorąc zamach.

Adam zobaczył ostrze pędzące w jego stronę, zamknął oczy, usłyszał huk i nagle zanurzył się w cuchnącej wodzie.

Gdy podparł się, żeby zaczerpnąć powietrza, ujrzał rzeźnika mocującego się z siekierą, której ostrze tkwiło w ścianie tuż poniżej pustego, pozbawionego tynku miejsca po haku. Musiał zerwać się dosłownie na chwilę przed uderzeniem!

Policjant rzucił się w bok, lądując razem z wanną na podłodze. Mając związane ręce, otworzył szeroko usta i wgryzł się w łydkę swego oprawcy. Poczuł metaliczny smak krwi. Grubas jęknął z bólu, schylił się, by go chwycić i, tracąc równowagę w brązowawej kałuży, runął z łomotem obok niego.

Adam ostrożnie wstał, rozejrzał się szybko. Rzeźnik leżał, trzymając się za nogę i zwijając z bólu.

Musi jakoś przeciąć sznur.

Po drugiej stronie pomieszczenia, w rogu, stał niewielki stolik z wmontowaną na brzegu piłą tarczową. Podbiegł tam. Odszukał włącznik. Koliste, zębate ostrze zawyło, kręcąc się szybko. Powoli zbliżył do niego nadgarstki, rozsuwając na boki dłonie. Piła wgryzła się w sznurek, sypiąc dokoła kawałkami włókien. Po chwili puścił.

Adam obejrzał się na napastnika. Zdołał się już podnieść i kuśtykał w stronę stołu z narzędziami.

O nie, nie będzie pierwszy!

Funkcjonariusz skoczył ku niemu, złapał za fartuch i w przypływie wściekłości pchnął na warczącą tarczę piły. Przytrzymywał głowę klęczącego mordercy, gdy w jego twarz wżynało się bezlitosne ostrze. Krew bryzgała, małe kawałki mózgu oblepiły ścianę i blat.

Opiekun rzeźni jeszcze przez chwilę wymachiwał rękoma, ale niebawem zawisły one swobodnie wzdłuż pozbawionego życia tułowia.

Adam wyłączył urządzenie i odsunął się. W tym momencie drzwi skrzypnęły i stanął w nich kelner. Wyraz złości na jego twarzy w ułamku sekundy zastąpiło przerażenie.

Policjant patrzył na niego szaleńczym wzrokiem. Czuł, że mimowolnie usta układają mu się w szyderczy uśmiech.

Kelner wybiegł szybciej niż się pojawił, ale Adam złapał największy tasak i popędził za nim. Minął łaźnię, przebiegł następny korytarz i wreszcie dorwał go przy wyjściu z kuchni na salę. Wypadł z drzwi, przygwoździł mężczyznę do ściany i jednym, precyzyjnym ruchem skrócił go o głowę.

Dopiero wtedy rozejrzał się dokoła.

Stał na końcu sali, bez ubrania, umazany we krwi, z rozwianym włosem i wzrokiem opętańca. Dyszał ciężko; w jednej ręce trzymał siekierkę, a w drugiej wisiała kapiąca posoką ludzka głowa.

Wszyscy klienci patrzyli na niego. Wszyscy... a wśród nich – Stacy.

Patrzyła z szeroko otwartymi oczami i ustami, dłonie przyciskając mocno do piersi. Była blada jak śmierć.

– Podano do stołu... – to było jedyne, co zdołał wykrztusić.
Koniec
To Ci nie wystarczy? Zajrzyj do Studni Śmierci
 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie