29 lis 2009

STUDNIA ŚMIERCI cz. 1 z 7

Odgłosy dżungli ucichły, gdy wypchnęli mężczyznę na przód pochodu. Bronił się, wyrywał, ale miał skrępowane dłonie. Byli pod rozgwieżdżonym niebem, na bezdrzewnej polanie w samym sercu tropikalnego gąszczu. Trawiasto-skalisty teren opadał lejowato, a na samym dole ziała czernią ogromna dziura.

Popchnęli go raz jeszcze. Najpierw biegł, potem sturlał się, zatrzymując tuż nad krawędzią groty. Granica lasu została wysoko w górze. Oprawcy zaczęli schodzić ostrożnie i ustawiać się za nim. Trzymali pochodnie; płomienie żarzyły się cicho w nieruchomym powietrzu. Wszyscy mieli rysy rdzennych środkowoamerykańskich Indian.

Tak samo, jak on.

Zagrzmiały bębny. Na czoło grupy wyszedł stary człowiek w nakryciu głowy z kolorowych, rozczapierzonych piór. Uniósł ręce i, półgłosem, zaczął recytować zaklęcia. Łomotanie w membrany wzmogło się. Z głębokiego dołu dobiegły zwielokrotnione echem warknięcia, piski i kłapnięcia. Ofiara miotała się, desperacko próbując wstać...

Ale szaman już zakończył rytuał. Oparł nogę na tułowiu mężczyzny i zdecydowanym ruchem wtrącił go do jamy. Zduszony krzyk ciągnął się przez dłuższą chwilę i urwał, gdy ciało wpadło z pluskiem do wody. Potem słychać było odgłosy szamotaniny i serię krótkich, panicznych wrzasków.

Wreszcie wszystko ucichło.

Zamilkły i bębny; ludzie zaczęli się rozchodzić. Niebawem mroczna dżungla połknęła światła łuczyw, a las na nowo rozbrzmiał dźwiękami cykad i odległym pohukiwaniem ptaków.

Wszystko wróciło do normy.

Studnia Śmierci cz. 2 z 7

Jaszczurka zeskoczyła z naprężonej gałęzi, gdy na ścieżce pojawił się człowiek. Młody mężczyzna w zielonej kamizelce i szerokim kapeluszu. Za nim, gęsiego, szły jeszcze trzy osoby. Każda miała pękaty plecak i ciężkie buty.

– Hej, Vicki? – zawołał idący z tyłu Pete – Przypomnij mi, jak się nazywa ta część dżungli?

Snopy światła wdzierały się gdzieniegdzie przez zwarty dach liści, ale nie dawało to wiele. Las pogrążony był w wilgotnym, zielonym półmroku.

– To lacadona – odpowiedziała dziewczyna w okularach – Tak nazywają ją Majowie. Nie słuchałeś, co mówiłam wcześniej?

– Dajcie spokój – odwróciła się do nich Ashley – Las to las i już. Z każdej strony wygląda tak samo. Kiedy wreszcie znajdziemy jakieś jezioro?

Victorię irytowała Ash. Potrafiła się bawić jak mało kto, ale była zupełną ignorantką, gdy chodziło o naukę. Ech, dlaczego w ogóle dała się im namówić na ten wyjazd? Powinna była zostać w domu i wertować podręczniki do anatomii kręgowców...

Niespodziewanie, Dylan zatrzymał się i dał im znak, by zrobili to samo.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział, gdy zgromadzili się u jego boku – Tego właśnie szukaliśmy.

Kilkadziesiąt kroków dalej znajdował się prześwit, a w nim wyraźnie wyróżniało się coś jasnego. To była ściana. Budynek. Poprzedzała ją druciana siatka, pociągnięta kłębami kolczastego drutu. Pordzewiałą tabliczkę opatrzono dużym napisem: Instytut Badań Zoometrycznych – Placówka W Terenie.

*

Mężczyzna w białym kitlu odstawił filiżankę.

– Bardzo miło was gościć, moi drodzy. Nie sądziłem, że spotkamy tu jeszcze jakichś Amerykanów, a już na pewno nie studentów!

Siedzieli przy rozkładanym stole w niedużej kuchni. Za oknem rozciągała się dżungla.

– Szukamy dobrych miejsc do nurkowania – wyjaśnił Dylan – Właściwie, tylko to przygnało nas na Jukatan. Podobno w okolicy są niezwykłe wapienne groty?

– To prawda – odpowiedział inny mężczyzna – Ludzie z wiosek mówią na nie cenotes. Z tym, że najbliższa otwarta dla turystów znajduje się dwadzieścia mil na północ stąd.

O ile pierwszy facet wyglądał na profesora – miał wysokie czoło, gęstą brodę i „cztery oczy” w rogowych oprawach – ten drugi przypominał raczej zakapiora niż badacza. Był opalony, dobrze zbudowany i nosił kilkudniowy zarost. Stał z założonymi rękami, opierając się o szafkę.

Ashley zatrzepotała rzęsami, gdy wychwycił jej wzrok.

– Właściwie – ciągnął Dylan – Interesują nas jaskinie mało uczęszczane. Powiedziałbym nawet, że... zupełnie nie odkryte przez turystyczny biznes.

Poczuł szturchnięcie łokciem. Victoria rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Och, obawiam się, że w takim razie źle trafiliście – profesor pogładził łysinę – Wstęp do nieoznaczonych cenotes jest surowo wzbroniony.

– Rozumiem, ale może chociaż moglibyście wskazać nam drogę?

Wówczas na zewnątrz rozległa się lawina wrzasków. Jakby tysiąc rozdrażnionych małp próbowało się nawzajem przekrzyczeć.

Badacze zerwali się z miejsc.

– Zostańcie tu! – rzucił zawadiaka do studentów i po chwili obaj znikli za drzwiami.

Za szybą gałęzie tropikalnych drzew poruszały się z szelestem; zwierzęta czmychały poprzez gęste korony i zarośla.

Lecz po chwili zapanował spokój.

Młodzi ludzie nie zamierzali bezczynnie czekać. Spojrzeli po sobie – i wybiegli z kuchni śladem naukowców.

*

– Zrobione – profesor wyciągnął igłę z ciała warchlaka; jego pomocnik wrzucił zwierzę do kojca i zatrzasnął drzwiczki – To go uspokoi.

Widok był makabryczny. Znajdowali się w sali przystosowanej do trzymania żywej fauny. Zagrody i klatki przylegały do siebie, zgrupowane w dwa długie rzędy. W boksie sąsiadującym z kącikiem małego pekari leżało ciało włochatej małpki. Jej łapki zanurzyły się bezładnie w kałuży świeżej krwi, a szyja wetknięta była pomiędzy kraty. Zwierzątku brakowało głowy.

– To nie możliwe... – Victoria splotła nerwowo palce na wysokości piersi – Przecież pekari są roślinożerne...

Naukowiec chrząknął.

– Wyjdźmy, proszę, na zewnątrz.

Otworzył drzwi i wskazał im drogę. Po chwili stali przed budynkiem. Pomieszczenia hodowlane umiejscowiono na tyłach laboratorium. Kawałek dalej ciągnęła się znana im już druciana siatka.

– Posłuchajcie. Nie możemy pokazać wam, czym się dokładnie zajmujemy. Sami rozumiecie, to rządowa placówka – zdjął okulary i zaczął przecierać je rąbkiem fartucha – Chętnie was przenocujemy i z samego rana nakierujemy na czynną przez cały rok grotę Tundzip, ale to wszystko, co możemy zrobić.

Wyglądał na zirytowanego. Założył ponownie grube binokle.

– A, nawiasem mówiąc, choć pekari to nie drapieżniki, czasami żywią się padliną – odwrócił się – Brad, mógłbyś posprzątać ten bałagan w środku? Świetnie. Zobaczymy się wszyscy na kolacji.

*

Ledwie zapadł zmrok, w głębi dżungli odezwały się wyjce i skrzeczące gardłowo papugi. Aktualnie było ciemno, jak w grobowcu. Tylko na zewnątrz laboratorium paliła się jedna, zabezpieczona kratką, żarówka. Na granicy kręgu światła, tuż przy ścianie, kucał Pete i zaciągał się z rozkoszą papierosem z marihuaną.

Zza ogrodzenia co chwila dochodziły trzaski łamanych gałązek i odgłosy grzebania w wilgotnej glebie. Las tętnił życiem.

Ciekawe, czy zapach trawki mógłby przywabić drapieżniki?

Pete spojrzał na poczerniały filtr i z westchnieniem rzucił go na ziemię. Przydeptał, dopóki nie przestało dymić. Mógłby teraz wrócić na pryczę, ale jakoś nie chciało mu się spać... A może by tak rozejrzeć się po tym budynku? Był środek nocy, wszyscy już dawno wpadli w objęcia Morfeusza.

Uchylił metalowe drzwi i wszedł do środka. Korytarz tonął w mroku. Peter pamiętał, że kuchnia znajduje się cztery kroki dalej po lewej. Naprzeciwko była ich sala, a potem pokój załogi i pomieszczenie sanitarne. Ale co było na końcu korytarza? Pewnie właściwe laboratorium.

Ruszył w tamtym kierunku. Otworzył drzwi i stanął w małej sieni, po której obydwu stronach znajdowały się jeszcze dwa inne wejścia.

Niech to. Pierwsze było zamknięte. Popchnął lekko drugie... Drzwi otworzyły się. Pokój, do którego wiodły, z pewnością był miejscem badań. Na biurku stał komputer; na wygaszonym monitorze migała kontrolna lampka. Dalej znajdował się rząd dziwnych słojów, wypełnionych jarzącą się, zieloną cieczą. Pete podszedł bliżej. Widział wyraźnie, że w szklanych naczyniach coś było... Czarne kształty, do złudzenia przypominające... części ciała jakichś stworzeń?

Chłopak pokręcił głową. Już nigdy więcej nie zapali tego świństwa.

Zbliżył się teraz do biurka. W nikłym zielonkawym blasku dostrzegł gruby plik zbindowanych dokumentów. Hm, „Rejestr badań”, to może być ciekawe...

Przewrócił pierwszą stronę. Mapa? Chryste, mapa okolicy! Z oznaczeniem wszystkich grot i sadzawek w promieniu kilkudziesięciu mil! Dylan będzie zachwycony!

Próbował wyrwać kartkę, ale była wyjątkowo mocno przytwierdzona. W końcu usłyszał na korytarzu kroki. Ktoś szedł do łazienki. Poczekał, aż rozlegnie się skrzypnięcie zawiasów i, nie myśląc długo, chwycił książkę, po czym zaczął skradać się do pomieszczenia, w którym spali.

A następnie prosto do swego łóżka.

Studnia Śmierci cz. 3 z 7

Ernesto patrzył z ukrycia, jak czworo białych ludzi rozbija obóz tuż obok groty. Mężczyźni napinali linki dużego, dwukomorowego namiotu. Kobiety przysiadły obok i przetrząsały plecaki.

Jedynymi jasnoskórymi, jakich Ernesto do tej pory widział, byli ci dwaj dziwacy z białego domu. Ten wyższy co miesiąc przybywał do wioski po zapasy żywności i zwierzęta, które skupowali od nich żywcem.

Ale ta czwórka była zupełnie inna. Byli młodzi, uśmiechnięci i nieustannie rozmawiali. A dziewczyny naprawdę ładne...

– Pete, mówię ci jeszcze raz, jesteś genialny – zaśmiał się Dylan – Nie wiem co robiłeś w laboratorium w środku nocy, ale ta mapa uratowała nam skórę!

Ernesto znał kilka słów w języku angielskim. Znaleźli kiedyś w lesie trzeszczące radio. Pokręcił gałką i słuchali przez parę dni amerykańskiej stacji, dopóki baterie nie siadły. Ale i tak był zdania, że to straszny bełkot.

– Zawsze do usług, stary – Pete wbił ostatniego śledzia i przeciągnął się, ziewając – Schodzimy przed czy po zmierzchu?

Wapienne kamienie na lejowatym stoku skąpane były w pomarańczowym blasku. Ciekawe, co oni zamierzają zrobić?

– Zdecydowanie po – odpowiedział Dylan – W jaskini pora dnia i tak nie robi różnicy, prawda, dziewczyny?

Ernesto zauważył, że teraz młode kobiety włączyły się do rozmowy. Jedna pokręciła głową; druga odgarnęła włosy i zaczęła energicznie gestykulować.

Musiał już iść. Robiło się ciemno, a w nocy lepiej nie przebywać w pobliżu Studni Śmierci.

Chyba, że chce się złożyć ofiarę.

Vicki obejrzała się, gdy wyczuła w zaroślach na górze jakiś ruch. Szerokie, wypukłe liście zadrżały, jakby coś w gąszczu wstało, otrząsnęło się i odeszło. Nieco wyżej różowa poświata gasła nad koronami drzew.

– Vicki, jesteś pewna, że nie chcesz iść z nami? – ktoś do niej mówił – Vicki? Vic, słuchasz mnie?

Studnia Śmierci cz. 4 z 7

– Powoli! – głos Petera odbijał się od wilgotnych skał i, rozmyty przez echo, docierał na górę – Jeżeli się zabiję, to kto poniesie mój plecak? – zachichotał.

Pete zjeżdżał na elastycznej linie w głąb jaskini. Trwało to już długo, ale wciąż nie osiągnął dna. Miał na sobie strój do nurkowania i butlę z tlenem. Światło reflektora przymocowanego do jego głowy tańczyło po chropowatych ścianach przy każdym szarpnięciu.

– Dobra, stop!

Dotknął twardej powierzchni. Rozejrzał się. Stał na skalnej półce; mniej więcej dwa metry niżej znajdowała się sadzawka. Woda była krystalicznie czysta i jak na dłoni widział odchodzącą w bok zatopioną jaskinię.

Odpiął się od liny i zadarł głowę.

– Możecie schodzić, znalazłem dno! – krzyknął – Ależ tu śmierdzi... – dodał pod nosem.

Lina powędrowała w górę. Zanim tu zejdą, minie dłuższa chwila, pomyślał Pete. A on nie lubił czekać...

Założył maskę i otworzył dopływ tlenu. Następnie usiadł na krawędzi skały. Odepchnął się rękami i z głośnym pluskiem wpadł do wody.

*

Victoria siedziała oparta o wyciągarkę. Otuliła się kocem. W jednej dłoni trzymała latarkę, drugą przewracała strony laboratoryjnego dziennika. Do tej pory nie miała okazji go przejrzeć. Dylan bez przerwy korzystał z mapy na pierwszej stronie. Ale powiedzieli, żeby włączyła wyciągarkę dopiero, gdy ktoś pociągnie za linę trzy razy. A to nie powinno nastąpić szybko.

Inna kwestia, że, jak na razie, nie znalazła w tekście niczego naprawdę interesującego. Długie tabele danych niewiele jej mówiły. Ale co to?

Kolejny rozdział zatytułowany był „Inicjowanie mutacji w zamkniętym środowisku solnym”. Czy to jakiś żart?

Zabrała się do czytania.

Studnia Śmierci cz. 5 z 7

Z wody wynurzyła się głowa, a zaraz potem następna. Zdjęli okulary i maski.

– Ten idiota popłynął cholernie daleko – wycedził Dylan – Chyba rozumie, że może mu się skończyć tlen?

– Przecież nie raz wspólnie nurkowaliśmy – odpowiedziała Ashley – Na pewno już zawrócił...

Znajdowali się w małej niszy. Jednej z wielu, jakie można znaleźć w wapiennych tunelach.

Dziewczyna zmarszczyła nos.

– Czujesz ten odór?

Pod nimi rozeszła się jakaś wibracja. Po krótkiej chwili jeszcze jedna.

I następna.

Założyli maski i zanurkowali.

Reflektory rozjaśniły mrok ciasnego skalnego korytarza. Znowu poczuli, że woda drży, ale tym razem dobiegł ich również odgłos... Straszliwy skowyt, nienaturalnie wysoki i pełen bólu.

Czym prędzej ruszyli w tamtym kierunku.

*

Dźwięk powtórzył się kilkakrotnie. Peter czekał i uważnie obserwował otoczenie. Krąg światła wędrował po wapiennych ścianach, ukazując wgłębienia, grudki i falujące leniwie kępki porostów. Dokoła panowała ciemność.

Znowu ten pisk.

Pete pokręcił głową i chmura bąbelków uniosła się ku sklepieniu. Miał bogatą wyobraźnię, wszyscy mu to powtarzali. Jeszcze parę metrów i zawróci. Dokładnie przed nim był ostry zakręt. Zobaczy tylko, co jest „za rogiem”.

Pracując płetwami, popłynął do przodu. Gdy pokonał załom, był zaskoczony. Tunel prowadził dalej ostro w dół. Wypełniająca go woda zdawała się być gęstsza i światło reflektora nie docierało daleko. No i cuchnęło tu jeszcze bardziej, niż przy wejściu.

Cóż, do odważnych świat należy! Chłopak pochylił się, po czym zaczął opadać w głąb korytarza.

Po raz kolejny usłyszał ten sam dźwięk. Zakotłowało się. Pete odruchowo chciał się zatrzymać i szukał ręką jakiegoś uchwytu. Złapał smukły przedmiot...

To była kość! Długa, ułamana i... ludzka?! Wypuścił ją z odrazą.

Jeszcze raz wyczuł jakieś poruszenie, chyba coś koło niego przepłynęło. Rozglądał się w mętnej wodzie na wszystkie strony, ale nie był w stanie dostrzec nawet swojej dłoni. Zaczynał wpadać w panikę...

Nagle poczuł potworny ból w okolicy uda. Sięgnął tam, i natychmiast coś ugryzło go w rękę. Ugryzło? Nie miał połowy dłoni! Krew uniosła się w wodzie czarnym obłokiem i przesłoniła resztkę widoczności. Peter czuł w ustach metaliczny smak, zmieszany ze smakiem soli. Szamotał się jak szalony, lecz stworzenia otoczyły go i schwyciły w pułapkę. Jego szeroko otwarte oczy jeszcze długo wpatrywały się w ciemność, gdy silne szczęki ciągnęły go ku dnu tunelu.

*

Victoria czytała tę samą stronę już piąty raz i wciąż nie mogła w to uwierzyć. Czuła, że cała drży, choć nie zrobiło się jeszcze chłodno. Według „Rejestru”, Instytut Badań Zoometrycznych zajmował się zwierzętami z jaskiń, ale takimi, które niegdyś żyły na powierzchni... Ale jak to możliwe? Ptaki, małpy... pekari? Te stworzenia nie mogą przystosować się do funkcjonowania pod wodą; nie w tak krótkim czasie!

– A jednak.

Vicki usłyszała czyjś głos za plecami i książka wypadła jej z rąk. Dygocąc, odwróciła się powoli. Stali tam obaj; profesor i jego muskularny pomocnik. Brodacz w okularach spoglądał na nią zimnym wzrokiem.

– Tak, panienko – powtórzył – One żyją. Istnieją. Stworzenia, których być nie powinno. Majowie od wieków oddają im cześć.

– Jak...? – wydusiła – Jak powstały?

Profesor uśmiechnął się.

– Cenię dociekliwość twojego młodego umysłu – skinął na Brada, który natychmiast podszedł do wyciągarki – I już spieszę z wyjaśnieniem!

Dziewczyna z przerażeniem patrzyła, jak lina, przy akompaniamencie szorstkiego szumu, nawija się z powrotem na szpulę.

– Otóż, w cenotes występują dwa rodzaje wody. Słona, wydobywająca się z pieczar, i słodka, czyli deszczówka. Ponieważ mają różne gęstości, nie mieszają się ze sobą.

Teraz pomocnik otworzył skórzaną torbę i zaczął w niej grzebać.

– Na granicy ich styku świetnie rozwijają się grzyby z gatunku reum areri. Wykryliśmy w nich gen mutujący, który przystosowuje organizmy do życia w środowisku podziemnych źródeł.

W rękach Brada pojawiła się zaplombowana ampułka i strzykawka. Zaczął napełniać ją przezroczystym płynem.

– Trudno w to uwierzyć, ale dawno temu jakieś zwierzęta musiały znaleźć się w tej grocie, pożywić grzybami i wrócić na powierzchnię. Potem wydały potomstwo, które nie mogło już żyć bez areri. A grzybom w to graj! Dzięki temu mogły rozpocząć ekspansję.

Tłoczek strzykawki został delikatnie naciśnięty i kilka kropel cieczy wytrysnęło w górę.

– Gryzonie, gady, płazy, nawet ptaki! Oddychające pod wodą, na wpół ślepe, agresywne... Jestem ciekaw, jak gen mutujący może wpłynąć na człowieka?

Brad był już za nią. Czuła, jak podwija jej rękaw, jak wymacuje żyłę. Zamknęła oczy. Czuła, jak igła zbliża się do skóry...

Potem wszystko potoczyło się szybko. Usłyszała tuż przy uchu charkliwy jęk i uścisk na jej przegubie zelżał. Rozwścieczony doktor wrzeszczał coś w stylu Idioto! Nie wiecie, z czym macie do czynienia!, ale po chwili przestał i coś z łomotem upadło na ziemię.

Cisza...

Gdy wreszcie odważyła się podnieść zaciśnięte powieki, oniemiała ze zdumienia. Naukowcy leżeli bez ruchu. W szyi każdego z nich tkwiła mała, zakończona piórkiem strzałka. Vic aż podskoczyła, gdy w jej polu widzenia pojawił się również młody mężczyzna o ciemnej karnacji. Pochylił się i wyciągnął ku niej rękę.

– Jestem Ernesto – powiedział po hiszpańsku – Pomogę ci.

Studnia Śmierci cz. 6 z 7

Kap, kap, kap... To stawało się już nużące. W zalanej do połowy pieczarze pojedyncze krople spadały raz z jednej, raz z drugiej strony.

Ashley czuła coraz większy niepokój. Dylan popłynął na dalsze poszukiwania sam, a jej kazał tu zaczekać. Mężczyźni!

Tylko... dlaczego tak długo nie wracał?

Jaskinia była piękna. Naręcza stalaktytów zwisały dokoła, niby zdobienia w barokowej katedrze. Z jednego z wapiennych sopli oderwała się właśnie kolejna kropla i wzbudziła na gładkiej tafli wody serię kolistych zmarszczek. Ash spojrzała tam i zdała sobie sprawę, że pod powierzchnią coś jest... Nieduży ciemny kształt unosił się jak zatopiona boja.

Zmrużyła oczy, próbując dostrzec cokolwiek więcej. Wtem, kształt wyskoczył z cienkim piskiem i stworek wylądował tuż przy niej, na skałce, na której siedziała.

Był śliczny! Miał pyszczek małego kotka i pulchne łapki, zakończone jakby palcami przetykanymi błoną. Przekręcał głowę, nasłuchując z zaciekawieniem. Biedactwo! Musi ledwo widzieć!

Dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę, lecz zwierzątko pisnęło i znikło w wodzie.

– Zaczekaj!

Szybko założyła gogle, wzięła duży haust tlenu z plastykowej maski i ruszyła za nim. Stworek poruszał się zadziwiająco zwinnie. Machał swoimi płetwami, lawirując jednocześnie między grzebieniami stalagmitów. Jednak Ashley dotrzymywała mu tempa. W świetle reflektora widziała, że zatrzymuje się co chwila; zupełnie, jakby na nią czekał...

Wiedziała, że długo już nie utrzyma powietrza w płucach. Dlaczego prowadził ją do odnogi tunelu, której jeszcze nie znała?

Korytarz był coraz bardziej ciasny. Już nie pracowała nogami, lecz odpychała się od skalnych występów. „Kotek” przyspieszył nagle i zniknął w wąskiej szczelinie. Tutaj tunel się kończył.

Ashley zatrzymała się, zajrzała do środka. Wgłębienie było puste. Musiało prowadzić do większej niszy. Ale ona nie wciśnie tam nawet ręki...

Zaraz, zaraz – znowu ten zapach? Jakby ktoś zapomniał włożyć do lodówki mięso i to zaczęło się rozkładać. Ale jak... fuj!

Tyle, że zapach nie pochodził ze szczeliny. Studentka odwróciła się powoli. Zaledwie metr od niej do skały przyczepiony był obrzydliwy, przerażający stwór. To niemożliwe, ale... przypominał małpę. Obślizgłą i pozbawioną sierści. Miała zamglone, białe oczy, a jej kończyny przylegały do wapienia niczym przyssawki.

I blokowała drogę powrotną.

Bestia uniosła wargi, ukazując dwa rzędy ostrych zębów. Ashley serce podeszło do gardła; w niemym okrzyku zachłysnęła się zatęchłą, słoną wodą.

Potwór rzucił się na nią, próbował dopaść jej szyi. Zaczęła się szamotanina, Ash machała rękami na oślep. Każdy ruch był spowolniony, jakby ktoś przewijał film klatka po klatce.

Ogarnęła ją panika, czuła, że się dusi, że tonie. Poczuwszy pod plecami twarde dno, ostatnim desperackim kopnięciem odepchnęła przeciwnika od siebie. Zdała sobie sprawę, że uderzenie przyniosło skutek – i to dodało jej sił.

*

Dylan zawrócił. Musiał. Miał świadomość, że lada chwila zabraknie mu tlenu. Może Pete znalazł inną drogę i czeka na nich przy wyjściu na powierzchnię?

Wynurzył się ponownie w stalaktytowej jaskini.

– Ashley?

Odpowiedziało mu tylko echo. Omiótł światłem wnętrze pieczary. Zobaczył butlę z tlenem, ale po Ashley ani śladu.

Do cholery, co się tutaj dzieje? Co oni wszyscy sobie myślą!

Skoro nie wzięła butli, musi być niedaleko.

Zanurkował. Podpłynął kawałek i wyjrzał za najbliższy wyłom. W bok odchodził mniejszy tunel.

Dziwne, nie zauważył go wcześniej...

Usłyszał szum. Odległy, potem coraz głośniejszy. Już chciał się udać w głąb korytarza, już ruszał, gdy z ciemnego otworu jak rakieta wypadła Ashley. Otoczone chmurą bąbelków, jej ciało wiło się w agonalnych drgawkach. Niemal od razu jaskinia wypluła także dziwnego stwora: zwierzę o sylwetce małpy i kłach dzikiej bestii. Poczwara przywarła do dziewczyny i wbiła w jej szyję nienaturalnie ostre kły. Chmura krwi rozrastała się w świetle rzucanym przez reflektor Dylana. Małpa odwróciła się, błysnęła ślepymi białkami oczu i ruszyła gwałtownie w jego stronę.

Mężczyzna czuł, że nie ucieknie. Zacisnął zęby, skoncentrował się i dokładnie w chwili, gdy mackowate łapy dotknęły jego tułowia, chwycił stworzenie poniżej żuchwy. Mocowali się; Dylan z całych sił utrzymywał rozwartą paszczę jak najdalej od swojej twarzy. Wreszcie opór zwierzęcia zelżał. Wyczuwszy ten moment, chłopak wykonał jeden precyzyjny, energiczny ruch... i skręcił mu kark.

Truchło opadło powoli na dno jaskini, spoczywając tuż obok martwego ciała Ashley. Dylan starał się opanować szybki oddech, ale jego serce biło jak szalone. I nagle to do niego dotarło – jego butla była pusta.

Studnia Śmierci cz. 7 z 7

Jak przez mgłę widział jej twarz. Ashley? Victoria...? Tak, to była Vic! Pochylała się nad nim i poruszała ustami – chyba coś mówiła. Zakotłowało mu się we wnętrznościach; czuł, jak treść żołądka nieubłaganie wędruje w górę przełyku...

Przekręcił głowę i zwymiotował słoną wodą. Teraz słyszał wyraźnie:

– Dylan! Dzięki Bogu, żyjesz! Gdzie są Pete i Ash?

Podparł się na łokciach. Pod sobą miał litą skałę. Vicki klęczała przy nim i przyświecała latarką. Ponad jej głową, wysoko w górze, widniał okrągły skrawek upstrzonego gwiazdami nieba. Znajdowali się wciąż w jaskini.

– Dylan! Dylan, słyszysz mnie?

Powyżej krawędzi na tle nieba wyróżniał się czarniejszy kształt wyciągarki. Lina była zwinięta.

– Dylan, odpowiedz, proszę!

Przy urządzeniu pojawiła się teraz ludzka sylwetka. Zaraz potem jeszcze jedna, wyraźnie ludzka, ale wyglądało to, jakby ów człowiek miał na głowie pióropusz. Dylan odezwał się chrypiącym głosem:

– Co się dzieje?

Victoria aż klasnęła z radości w dłonie.

– Nareszcie! Jak się czujesz? Jesteś ranny? Widzieliśmy, jak wygrzebujesz się z wody i tracisz przytomność... Ernesto opuścił mnie tutaj, mam apteczkę!

Coraz więcej postaci gromadziło się na szczycie groty.

– Czy Ernesto to ten na górze? – wychrypiał Dylan.

– Tak – Victoria nie uniosła nawet wzroku – Co z Petem i Ash?

– A ci pozostali ludzie?

Źrenice dziewczyny skurczyły się w jednej chwili. Dopiero teraz spojrzała w górę. Było tam zdecydowanie zbyt tłoczno...

Nagle rozbrzmiały bębny. Wapienne ściany spotęgowały złowrogie dudnienie. Postać na przedzie grupy uniosła ręce nad głowę i zaczęła zawodzić w dziwacznym języku. Niebawem w sadzawce poniżej coś się poruszyło. Victoria skierowała tam światło. Bębny zagrzmiały o wiele mocniej. Powierzchnia wody zmarszczyła się i przez ułamek sekundy widzieli, jak z mrocznej głębi wypadają na nich przerażające bestie!

A potem – potem była już tylko ciemność...

I bębny przestały grać.
Koniec
Jeszcze Ci mało? Przeczytaj Dziedzictwo McDyre'a

4 lis 2009

DZIEDZICTWO McDYRE'a cz. 1 z 7

Kathreene patrzyła na posępne niebo. Wzgórza na horyzoncie zdawały się falować, w miarę, jak powóz podskakiwał na wybojach. Czuła się dziwnie, niepewnie. Zdążali do zupełnie nieznanego jej miejsca. Znowu zmiany. Jakby tego było mało, pan William od śmierci swojego stryja był taki nieswój, tak ponury... A ona? Za kilka dni miała skończyć siedemnaście lat, a nosiła czarną żałobną suknię. Pan William wszystkim kazał chodzić w żałobie przez najbliższy miesiąc. Ach, była tylko służką... Cóż mogła zrobić? Westchnęła cichutko.

Dorożka państwa McDyre, jadąca na czele konwoju, zatrzymała się na szczycie pagórka. Ich stangret czekał, aż pojazdy ze służbą dołączą do nich. W dolinie poniżej, wśród jałowych pól i obleczonych w jesienne barwy zagajników, wznosiła się ogromna, zdumiewająca posiadłość. Kathreene spoglądała z daleka na stromy, przetykany wieżyczkami dach i tchnące pustką czeluście okien. Na tyłach budynku rozciągał się zamknięty wysokim ogrodzeniem rodowy cmentarz. Owinęła mocniej szal wokół szyi, gdy zawiał wiatr. Oto posiadłość, którą pan McDyre odziedziczył po swoim leciwym stryju. Oto jej nowy dom.

Dziedzictwo McDyre'a cz. 2 z 7

Podłoga skrzypiała przy każdym ruchu. Kathreene przecierała grzbiety książek, upchanych ciasno na półkach. Regał ciągnął się na całą szerokość ściany. Minie jeszcze mnóstwo czasu, zanim zaprowadzą w tym spróchniałym domostwie porządek. Panna Mogey uprzątnęła salon i sypialnię Państwa. Inne dziewczęta trudziły się w pokojach gości, w kuchni i na holu. Jej przypadła biblioteka. Ale to nic. Za chwilę skończy i będzie miała czas dla siebie. Jak co wieczór, pójdzie do Emeralda, który uczy ją czytać. Wybrała już nawet lekturę na dzisiaj. Wśród starych woluminów rzucił się jej w oczy opasły tom o niezrozumiałym tytule wydrukowanym dziwaczną, powykręcaną czcionką. Kathreene te komiczne litery coś przypominały...

Nareszcie! Koniec na dzisiaj. Gdy tylko dziewczyna schowała szczoteczkę, chwyciła księgę i zbiegła po schodach na dół. Zamykając czytelnię zdążyła jeszcze kichnąć od wzburzonego podmuchem kurzu i niebawem stała przed pokojem Emeralda, pukając delikatnie.

Drzwi otworzył starszy mężczyzna, uśmiechnięty od ucha do ucha.

– Witaj, Kathy! Byłem pewien, że przyjdziesz. Czekałem na ciebie.

Weszła do środka i usiadła przy drewnianym stoliku. Emerald służył u McDyre’ów jako lokaj od trzech pokoleń. Zawsze w staromodnym fraku, zawsze uprzejmy i zawsze wesoły. Dla Kathreene był niczym ojciec. To on otoczył ją opieką, gdy państwo McDyre wykupili ją z domu dla sierot. Wciąż powtarzał, że jest mądrą dziewczyną i powinna się kształcić. Ona w to nie wierzyła, ale codziennie przychodziła na lekcje czytania, bo lubiła jego towarzystwo.

– Co my tu mamy? – mężczyzna zajął miejsce naprzeciwko i otworzył wolumin. Przewrócił kilka kartek i taksował przez chwilę jedną ze stron wzrokiem. Kathreene czekała, złożywszy dłonie na podołku. Jej jasne włosy lśniły złociście w blasku świecy. Emerald chrząknął i spojrzał na nią. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Gdzie to znalazłaś, skarbie?

Dziewczyna zmieszała się.

– W bibliotece... Sprzątałam tam dzisiaj.

Lokaj podał jej księgę i powiedział krótko:

– Czytaj.

Kathy nachyliła się, zmarszczyła brwi i odgarnęła włosy. Sylabizowała powoli:

– Księ-ga Kul... Kul-tur.

– „Księga Kultu” – poprawił starzec – Czytaj dalej.

Księ-ga owa o-po-wie wam o zwy-cza-jach waszych przod-ków – przerwała na chwilę, najwyraźniej układając w myślach trudniejszy wyraz – Zw... zwłasz-cza o dniu Sam-hain, w któ-rym zma-rli pows-ta-ją z gro-bów...

– Wystarczy – Emerald zabrał jej księgę i sam zaczął czytać na głos – Gdy noc nastaje, Tarcza Skathach zostaje opuszczona i granice światów zacierają się. Wówczas przodkowie nasi powracają ze strony ciemności i stają przed nami. Ale nie wszędy ukazać się mogą, a tylko w miejscach świętych, gdzie ołtarze stosowne przed wiekami wzniesiono. Są one na ziemi naszej w trzech rodów wielkich posiadaniu: McAreenów, Colgstonów i rodu McDyre. Księga owa zaklęcia zawiera, jakie wykonać należy, aby łaskę przodków uzyskać i krzywdy od nich nie zaznać. A są one, jak następuje... Dalej tekst napisany jest w starym dialekcie gaelickim, którego nawet ja nie pamiętam – stary lokaj podniósł pełen niepokoju wzrok znad stronic – Kathreene... To nie jest legenda. Teraz pamiętam dokładnie, dziad panicza Williama, Joshua, mówił o ołtarzu, który McDyre’owie odziedziczyli wraz z ziemią... On to widział. On widział te rzeczy, Kath... Stanął twarzą w twarz z istotami z tamtego świata, właśnie podczas Samhain. A noc Samhain jest dzisiaj...

Gdzieś z oddali dał się słyszeć stłumiony burzowy grzmot.
 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie