18 gru 2013

PIERWSZY ŚNIEG

Samochodowe radio grało cicho. Dookoła panowała ciemność i Grace widziała tylko kontrolki na desce rozdzielczej i oświetloną reflektorami część drogi przed sobą.
Właśnie minęła tablicę powitalną Elk River. Mama i tata ucieszą się, że przyjechała na święta parę dni wcześniej. Specjalnie do nich nie zadzwoniła – to miała być niespodzianka.
Po bokach zaczęły pojawiać się niskie zabudowania jej rodzinnego miasta. Grace zwolniła i wrzuciła niższy bieg. Radio ciągle brzęczało jakąś piosenkę. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie jest tutaj aż tak ciemno. Był późny wieczór, ale nawet o tej porze w Elk River było zazwyczaj zapalone sporo świateł. Tymczasem miasto wyglądało na zupełnie wygaszone.
Nagle na przednią szybę spadł cienki biały płatek. Potem drugi, czwarty, ósmy i w końcu rozpadało się na dobre.
Pierwszy w tym roku śnieg!
Grace zatrzymała samochód, wysiadła i zadarła głowę. Uwielbiała pierwszy śnieg! To było takie świąteczne i przypominało jej dzieciństwo.
Stała z wyciągniętymi na boki rękami i zamkniętymi oczami i rozkoszowała się dotykiem zimnych płatków na jej twarzy. Były wręcz lodowate.
Właściwie to czuła, jakby zadawały jej ból.
Grace przesunęła dłońmi po twarzy i zobaczyła na nich krew. Poczuła dotkliwe pieczenie, zarówno na czole i polikach, jak i na rękach, na które też padały z ciemnego nieba białe płatki. Kucnęła przy lusterku i ujrzała swoją zakrwawioną twarz. Krzyknęła.
Zza uchylonych drzwi auta usłyszała głos radiowej spikerki:
– ...omijać miejscowość Elk River, w której po niedawnym wybuchu w elektrowni jądrowej wciąż szaleje promieniotwórczy opad...
Grace opadła na kolana. Śmiercionośne płatki raniły jej twarz i ręce i jej skóra zaczęła się topić.
Z rękami wyciągniętymi przed siebie niczym w błagalnym geście wznosiła do nieba ociekający bólem krzyk.

Koniec

1 lis 2013

TAK JAK TEGO CHCESZ, cz. 1 z 7

Tommy wyskoczył zza zakrętu, pedałował jak szalony. Deszcz zamazywał mu okulary, a kurtka łopotała na wietrze na jego chudej sylwetce.
Obym tylko zdążył, myślał. Dzisiaj będą wybierać zajęcia dodatkowe – jeśli się spóźni, znowu zostaną miejsca na najgorszych.
Wziął jeszcze jeden zakręt i na końcu ulicy ukazała się jego szkoła. Stary piętrowy budynek z szarej cegły, z dużymi oknami, trapezoidalnym dachem i wieżyczką – wyraźnie stylizowany na jakiś wiktoriański shit. Czasami, gdy na niego patrzył, Tommiego przeszywał dreszcz – zwłaszcza w takie ponure jesienne dni, jak ten.
Wpadł na szkolne podwórko i zahamował, aż opony rozorały mokry grunt. Przypiął rower, wytarł nerwowo okulary i wbiegł do szatni.
A niech to! Było pusto, na pewno wszyscy już byli przy tablicy zapisów!
Zaczął gorączkowo zdejmować kurtkę. Oczywiście zaciął się suwak i minęło kolejne piętnaście sekund. Ściągnął ją wreszcie przez głowę i popędził szkolnym korytarzem.
Przed tablicą stał tłum uczniów. Wszyscy pchali się, żeby zapisać się na jak najlepsze dodatkowe zajęcia, które i tak przecież musieli zaliczyć. Tommy ustawił się w bezładnej kolejce, tuż za chłopakiem w spodniach moro. To ten, który na każdej przerwie opowiada o grze w paintball, przypomniał sobie Tommy. Z tyłu ustawiali się następni ludzie.
Uff, przynajmniej nie będzie ostatni.
– Hej, to ten pryszczaty przygłup! – dobiegło go nagle z boku.
– Ej, Pryszczaku!
To byli Trevor, Adam i Buck. Najsilniejsze chłopaki w szkole. Zawsze we trzech. Wszyscy się ich bali. Tommy postanowił nie podnosić wzroku. Są głupi, po co ich prowokować.
Czuł jednak, że stoją obok niego i na niego patrzą. Usłyszał, że jeden mówi coś drugiemu na ucho, a tamten nagle roześmiał się i zawołał na głos:
– Dobra! Adam, do szafki z nim!
Złapali Tommiego we trzech i wywlekli go z kolejki. Przerażony chłopak wyrywał się, ale oni pociągnęli go po korytarzu aż do szkolnych szafek i wepchnęli brutalnie do jednej z nich, po czym zatrzasnęli drzwiczki.
Wokół Tommiego zapanowała ciemność. Słyszał, jak na zewnątrz jego prześladowcy chichotali i przybijali sobie piątki. Ogarnęła go panika i wściekłość. Jeżeli tu zostanie, nie zapisze się już chyba na nic! Zaczął krzyczeć i walić w drzwiczki pięściami. A potem rezygnacja... Oczywiście, nikt mu nie pomoże. Kto by zadzierał z Adamem, Trevorem i Buckiem?
Tommy westchnął. Miał niezłe miejsce w kolejce, a teraz wszystko stracone.
Siedział przez jakiś czas w ciemności i użalał się nad sobą. Nagle zdał sobie sprawę, że harmider na korytarzu cichnie. Ci, którzy już się zapisali, rozchodzili się w swoje strony. Nie zostało mu wiele czasu.
Musiał zacząć działać.
Wygiął się tak, żeby sięgnąć ręką do plecaka i z małej kieszeni wygrzebał długopis. Przyświecając sobie telefonem, zaczął majstrować przy zamku. Odgłosy rozmów na zewnątrz stawały się coraz rzadsze.
Podważał zasuwkę, popychał ją raz w jedną, raz w drugą stronę, aż w końcu puściła. Kiedy wyszedł na zewnątrz, ostatnia osoba odchodziła właśnie od tablicy zapisów i na korytarzu zrobiło się pusto.
Podczłapał bez entuzjazmu do listy zajęć. Jedyne, na których zostały wolne miejsca, nazywały się KSZTAŁTOWANIE RZECZYWISTOŚCI. Pod spodem znajdował się opis:
Jak myślą wpływać na to, co dzieje się dookoła. Praca nad umysłem młodego człowieka.
Prowadzi: prof. filozofii w spoczynku Harvey Lang
Tommy zapisał się. Oprócz niego widniało nazwisko jeszcze tylko jednego ucznia.
Ależ będzie ubaw...


Tak jak tego chcesz, cz. 2 z 7

Przeszedł już chyba całą szkołę, a klasy, w której miały być zajęcia profesora Langa, nigdzie nie było. Nie miał nawet kogo zapytać, bo było już po dzwonku i korytarze opustoszały. A z resztą, nawet gdyby jeszcze ktoś się tu kręcił, nie miałby śmiałości spytać o drogę.
Jestem beznadziejny, pomyślał. Spóźnię się już pierwszego dnia.
Nagle zauważył stare drzwi prowadzące do jednej z dawno nieużywanych sal lekcyjnych. Omal ich nie ominął. Była do nich przyczepiona kartka z napisem KSZTAŁTOWANIE RZECZYWISTOŚCI, prof. Lang. Tommy wziął głęboki wdech i nacisnął klamkę. Skrzypnęła. Otworzył szybko drzwi i wszedł do środka.
– Witaj Tommy.
Nauczyciel, który do niego przemówił, był zupełnie inny niż Tommy sobie wyobrażał. Spodziewał się smutnego staruszka w niemodnej marynarce, a tymczasem stał przed nim wyprostowany mężczyzna w dobrze dopasowanym garniturze, o szpakowatych włosach zaczesanych do tyłu. Wyglądał zdecydowanie zbyt młodo, jak na emeryta.
– Czekaliśmy na ciebie. Usiądź proszę.
Tommy posłusznie zajął miejsce w jednej z pustych ławek. Oprócz niego w klasie znajdował się jeszcze tylko jeden uczeń – ubrany na czarno got z twarzą przesłoniętą długimi włosami. Wyglądał, jakby spał.
– Moi drodzy – zaczął profesor, przechadzając się wzdłuż tablicy. – Nie wiem, co was tutaj sprowadza, ale wiem z czym stąd wyjdziecie.
Co mnie sprowadza, jasne, pomyślał Tommy. W ogóle nie powinienem tu być.
– Jak podejrzewam, do tej pory byliście przekonani, że świat idzie własną drogą i, chociaż możecie decydować o tym, jak postępujecie, nie macie wpływu na to, co się dzieje dookoła.
To chyba oczywiste, pomyślał Tommy.
– To błąd. Ludzki umysł jest wielką potęgą i tylko od nas zależy, czy wykorzystujemy w pełni jego możliwości. A największą jego siłą jest WOLA. Jeżeli jest wystarczająco silna, możemy dzięki niej nie tylko nagiąć wolę innych, ale również zmienić kolej zdarzeń, które są pozornie od nas niezależne. Trzeba tylko naprawdę tego CHCIEĆ.
To jakiś wariat chyba jest. A jeśli... on ma rację?, pomyślał Tommy i poczuł ciche ukłucie nadziei.
– Żeby naprawdę czegoś chcieć i wrzucić dzięki temu umysł na wyższe tory świadomości, trzeba posiąść odpowiednią zdolność. Niektórzy uzyskują ją spontanicznie, na przykład w wyniku wstrząsu spowodowanego wypadkiem. Inni, żeby ją osiągnąć, muszą poświęcić długie lata swojego życia...
Przerwał, zatrzymał się i popatrzył uważnie na uczniów, przenosząc wzrok pomiędzy jednym a drugim.
– Dobrze, na dzisiaj to wszystko. To był wstęp. Spotkamy się ponownie w piątek.
Ciemnowłosy got wstał i apatycznie ruszył w stronę wyjścia z klasy, więc Tommy poszedł za nim.
Odniósł wrażenie, że ten nauczyciel opowiadał straszne brednie, ale jednocześnie poczuł jakąś dziwną ekscytację.
Ponieważ była to ostatnia lekcja, zabrał z szafki i szatni swoje rzeczy i poszedł po rower.
Na zewnątrz siąpił deszcz, opatulił się więc szczelnie kurtką i ruszył znaną trasą do domu.
Cały czas zastanawiał się nad tym, co powiedział profesor Lang. Czy to możliwe, żeby wpływać myślami na rzeczywistość?
Z rozmyślań wyrwał go przeraźliwy dźwięk klaksonu. Zorientował się, że wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle, ale było już za późno. Zobaczył pędzącą wprost na niego ciężarówkę... a potem zrobiło się ciemno.


Tak jak tego chcesz, cz. 3 z 7

– To cud, że przeżył. Ma wiele złamań, ale narządy wewnętrzne nie zostały uszkodzone. Miał naprawdę mnóstwo szczęścia.
Tommy słyszał rozmowę i chciał zobaczyć, kto mówił i do kogo, ale nie miał tyle siły, żeby otworzyć oczy. Po chwili znowu zasnął, a kiedy się obudził, czuł, że ktoś przy nim siedzi i trzyma go za rękę – na pewno jego mama.
I tak kilka razy. Kiedy wreszcie się ocknął i podniósł powieki, rodzice byli przy nim. Wyjaśnili mu, że minęły już dwa dni odkąd jest w szpitalu, że miał wypadek i że wszystko będzie dobrze. Kiedy już mógł normalnie mówić, zapytał ich, jak długo jeszcze tam będzie i dowiedział się, że czeka go półtora miesiąca leżenia w gipsie, a potem może nawet kilka miesięcy rehabilitacji. Poczuł się strasznie. Tyle czasu? Przecież nawet kiedy się nie rusza, wszystko go boli. Tak bardzo chciał, żeby to już się skończyło, tak bardzo chciał być już w domu, tak bardzo chciał... ale nie – nic się nie zdarzyło.

*

– O mój Boże! To chyba cud!
Następnego dnia popołudniu lekarze i pielęgniarki stali nad jego łóżkiem i ekscytowali się opisem zdjęć rentgenowskich – wynikało z niego, że wszystkie kości się zrosły i po złamaniach nie ma nawet śladu. Kiedy później na próbę pozdejmowali mu gipsy i kazali ruszać w różne strony rękami, nogami i tak dalej, okazało się, że Tommy jest zdrów jak ryba. Został jeszcze przez kilka dni na obserwacji, zrobili mu szereg badań – ale w końcu nie mieli wyjścia i musieli wypisać go do domu.
Tommy był podekscytowany, jak nigdy w życiu. Wiedział, że to zasługa siły jego umysłu. Chciał jak najszybciej opowiedzieć o tym profesorowi Langowi.

Tak jak tego chcesz, cz. 4 z 7

Czekał na ten moment przez cały dzień. Za chwilę ostatnia lekcja – lekcja z profesorem! Biegiem przeskoczył cały korytarz, aż dotarł do starych drzwi... i stanął przed nimi jak wryty.
Kartki na nich nie było. Chwycił za klamkę  zamknięte. Nagle poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń.
– Tommy...
Odwrócił się. To była jego wychowawczyni, pani Thambredire.
– Tommy – odezwała się uspokajającym głosem. – Musisz wiedzieć, że nie będzie już zajęć z panem Langiem. On... nie żyje.
Tommy poczuł, że uginają się pod nim nogi.
– Co? – wykrztusił.
Na twarzy pani Thambredire malowało się współczucie.
– Nie było cię przez dwa tygodnie, więc nie wiesz... Profesor Lang poprowadził jeszcze dwie lekcje, a potem dostaliśmy informację, że zmarł. To podobno atak serca... On może nie wyglądał, ale miał już prawie siedemdziesiąt lat. Tak mi przykro...
Nie! To niemożliwe! Tommy zatoczył się do tyłu.
– Tommy, jeśli mogę coś dla ciebie zrobić...
Ale on już nie słuchał. Popędził przed siebie korytarzem, byle jak najdalej od tego miejsca.
Wpadł do toalety, oparł się ciężko na zlewie i przemył twarz.
„On nie żyje”, dźwięczało mu w głowie. I kto teraz pokaże mu, jak ukształtować swój świat?
Nagle drzwi otworzyły się.
– O, Pryszczak!
Trevor, Adam i Buck weszli do toalety. Na twarzach mieli uśmiechy, które nie wróżyły nic dobrego. Adam otworzył drzwi jednej z kabin i zawołał:
– Ej, Pryszczak, nie spuściłeś wody!
Buck i Trevor natychmiast zrozumieli. Wybuchnęli śmiechem i chwycili Tommiego, zaciągając go głową do przodu w kierunku muszli klozetowej.
Nie, tylko nie to! Niech oni tego nie robią!, pomyślał, ale oni już go zmusili, żeby klęknął przed brudnym sedesem. Proszę, niech to się skończy!
Rozległ się odgłos naciskanej klamki i wszyscy odwrócili się. W wejściu stanął wysoki chłopak, ogolony na łyso i zbudowany jak kulturysta. Tommy go nie znał, to musiał być jakiś nowy.
– Co tu się, kurwa, dzieje? – odezwał się męskim głosem. Wyglądało na to, że jest od nich starszy – pewnie nie zdał kilka razy.
– Nie interesuj się, Greg – odparował Adam. – Zjeżdżaj.
Gdy starszy chłopak złapał Adama za bluzę, Tommy po raz pierwszy zobaczył w jego oczach strach. Po chwili Adam niemal przeleciał przez pomieszczenie i, gdy upadł pod oknem prosto na rękę, rozległ się przyprawiający o mdłości chrzęst.
Zawył z bólu.
Buck i Trevor natychmiast doskoczyli do napastnika. Pierwszy dostał cios tak potężny, że głowa odskoczyła mu na bok, a krew trysnęła z  jego ust i zostawiła na ścianie fantazyjną smugę. Drugi, chwycony za kark, wyrżnął czołem o kant umywalki i osunął się na podłogę.
Teraz wszyscy trzej leżeli zwijając się z bólu.
Wielkolud popatrzył na osłupiałego Tommiego, siedzącego przy muszli klozetowej, uśmiechnął się lekko, mrugnął i wyszedł.
Jego życzenie spełniło się.


Tak jak tego chcesz, cz. 5 z 7

Skręć w lewo.
Mucha chodziła po blacie ławki. Na chwilę przystawała, pocierała przednimi odnóżami o siebie, a potem znów ruszała w drogę.
Skręć w lewo, powtórzył w myślach Tommy. Ale owad nie reagował.
Stój.
Skręciła w prawo.
Stój!
Mucha zerwała się i odleciała, bzycząc.
To chyba tak nie działa..., pomyślał rozgoryczony Tommy i dopiero teraz skierował uwagę z powrotem na to, co dzieje się w klasie. Zorientował się, że nauczyciel patrzy na niego.
– Tommy? Czy ci przypadkiem nie przeszkadzam? – zapytał pan Cleave.
Tommy spuścił wzrok, speszony.
– A może ty powiesz nam, jakie były postulaty Cromwella?
Cisza.
– Tommy, już trzeci raz w tym tygodniu nie słuchasz na zajęciach. Zostań, proszę, po lekcji. Chciałbym żebyś porozmawiał z panią dyrektor.
Tommy zaczerwienił się. Czuł, że wszyscy na niego patrzą. Nienawidzę go, pomyślał. Chciałbym, żeby przestał tu pracować.
Tymczasem pan Cleave wrócił do prowadzenia lekcji.
– Dobrze, w takim razie teraz przypomnijmy sobie...
Rozległ się ostry dźwięk dzwonka i wszyscy zaczęli się szybko pakować.
Tommy chował swoje rzeczy leniwie, myśląc o tym, co czeka go za chwilę. Kiedy w klasie został już tylko on i pan Cleave, do środka weszła dyrektorka. Była wyraźnie w nienajlepszym humorze.
– O, dobrze, że pani jest, pani dyrektor. Chciałbym porozmawiać z panią o Tommim.
– Innym razem. Na razie chcę porozmawiać z panem – odpowiedziała i rzuciła Tommiemu ponaglające spojrzenie. Zabrał szybko plecak i wybiegł z sali.
Upiekło mu się.
Zamknął za sobą drzwi i przyłożył do nich ucho, nasłuchując. Doleciały go strzępki rozmowy:
– ...romans z uczennicą... nieletnia... koniec pana kariery...
Tommy nie mógł w to uwierzyć. To on to zrobił – wyrzucił go!
Zadowolony, poszedł w kierunku bufetu. To długa przerwa, będzie miał czas, żeby coś zjeść.
Minął dwóch pierwszoklasistów, jakąś parę, a potem grupkę dziewczyn.
Zatrzymał się.
Dziewczęta chichotały. Spoglądały na niego niby ukradkiem, mówiły sobie coś na ucho i zakrywały usta, zanosząc się śmiechem.
Drwiły z niego.
Nie znosił tego! Czuł się nieatrakcyjny, niepotrzebny...
Tak bardzo chciałbym, żeby to na nie już nigdy nikt nie chciał spojrzeć. Żeby zobaczyły, jak to jest!
– Aaaa! – pisnęła jedna z dziewczyn. – Coś mi wyskoczyło na ręce!
– O Boże, masz to samo na twarzy! – wrzasnęła druga.
– Ty też!
Na twarzach dziewczyn zaczęły pojawiać się krosty. Ogromne, czerwone, ropiejące i zmieniające się. Były wszędzie – na polikach, na czołach, na ustach. Było ich tak dużo, że zaczęły się łączyć i łuszczyć, co wyglądało jakby z twarzy schodziła im skóra.
Dziewczyny zaczęły wrzeszczeć i rozbiegły się w popłochu do toalet.
Tommy uśmiechnął się. To był jego szczęśliwy dzień. Ruszył dalej w stronę bufetu. Miał ochotę na dużą kanapkę z szynką, serem i majonezem. I frytki. Koniecznie frytki.
To był jego szczęśliwy dzień.

Tak jak tego chcesz, cz. 6 z 7

W szkolnej auli było duszno. Dyrektorka kazała wszystkim – nauczycielom, uczniom, nawet woźnym – zgromadzić się z rana na apelu. Tommy wiercił się niespokojnie na swoim krześle. O co może chodzić?, zastanawiał się.
Pani dyrektor miała grobową minę. Poprawiła czarny żakiet, sprawdziła, czy mikrofon działa, i zaczęła:
Moi drodzy... mam dla was trzy, niestety wszystkie niedobre, wiadomości. Wzięła głęboki oddech. Pierwsza: jedna z naszych uczennic nie żyje. Popełniła samobójstwo, a miało to prawdopodobnie związek z jej relacjami z jednym z naszych nauczycieli, który nie będzie już tutaj pracował.
Po sali rozległ się szmer. Przerwała i rozejrzała się, po czym kontynuowała:
– Po drugie, nasz nowy uczeń, Greg, został pobity i w stanie krytycznym znajduje się w szpitalu. Wiem już, kto to zrobił, i zostaną wobec tych osób wyciągnięte konsekwencje.
Tommy zamarł. Czy to Adam, Trevor i Buck? Czy zemścili się za to w toalecie? A ten nauczyciel to musi być pan Cleave...
– I trzecia sprawa: w naszej szkole rozprzestrzenia się jakaś choroba. Coraz więcej uczniów skarży się na nieprzyjemne wypryski na ciele. Towarzyszą temu bóle i gorączka. Choroba jest mocno zaraźliwa... Nie wiem czy nie będziemy musieli na jakiś czas zamknąć szkoły.
Tommy wpadł w panikę. Nie! To nie miało być tak!, pomyślał. Wszystko się pomieszało! Muszę to naprawić... Skoncentrował się tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Niech to się wreszcie wszystko skończy!
Dzrzwi auli otworzyły się z hukiem i stanął w nich chłopak cały w ubraniu moro, z magazynkami i kaburami na broń przypiętymi do czarnych pasów. Tommy go poznał – to był ten od paintballa. Tyle, że w rękach trzymał prawdziwy karabin automatyczny.
– Koniec ze szkołą! – krzyknął chłopak i otworzył ogień.


Tak jak tego chcesz, cz. 7 z 7

Kilka osób, rannych, upadło na podłogę. Tuż obok głowy Tommiego świsnęła kula i dziewczyna, która siedziała za nim, osunęła się martwa z dziurą w czole. Ludzie na sali wpadli w panikę i zaczęli uciekać, przewracając krzesła i wpadając na siebie nawzajem. Tommy, popychany przez tłum, parł przed siebie, nie mogąc skręcić w żadną stronę ani się zatrzymać. Znowu usłyszał strzały, krzyki i odgłos upadającego ciała. Poczuł, że zbiera mu się na wymioty, ale jakoś nad tym zapanował. Razem z falą ludzi wypadł tylnym wyjściem na korytarz. Ktoś go wypchnął i znalazł się poza tłumem. Wcisnął się w kąt pomiędzy skrajną szafką a ścianą i poczekał aż ostatnie osoby przebiegną obok niego. Już chciał wyjść zza szafki, gdy usłyszał powolne kroki i odgłos przeładowywania broni. Napastnik szedł niespiesznie i z namysłem, szukając kolejnych ofiar. Przystanął na chwilę, po czym znów ruszył, idąc wzdłuż rzędu szafek. Był coraz bliżej.
Żeby tylko mnie nie znalazł... Żeby nie znalazł..., myślał Tommy, przywierając mocno plecami do ściany.
Nagle usłyszał, że ktoś biegnie. Rozległ się strzał, ale chłopak musiał chybić, bo również zerwał się do biegu i po chwili obydwa odgłosy ucichły gdzieś w drugim korytarzu.
Tommy wiedział, że musi pójść za nim i to wszystko zakończyć. Wiedział... ale bał się jak cholera.
Mimo to, poszedł. Znalazł chłopaka z karabinem w sali od biologii, jak trzymał na muszce kilku uczniów, próbujących ukryć się za sztucznym szkieletem, wolnostojącą planszą przedstawiającą ludzkie organy wewnętrzne i innymi groteskowymi rekwizytami. Teraz opuścił karabin i celował do nich z pistoletu, rozkoszując się zapewne tym, że za chwilę wystrzela ich jak kaczki.
Tommy, stojący w drzwiach, nie został przez niego zauważony, ponieważ chłopak odwrócony był do niego plecami. Zamknął oczy, wytężył wszystkie siły i pomyślał: Niech on już nigdy więcej nikogo nie zabije! Kontynuując tę myśl, uchylił powieki i spojrzał na młodego terrorystę. Ręka z pistoletem powoli zaczęła cofać się i podnosić, prosto do jego skroni. Tommy chciał to doprowadzić do końca. Maksymalnie się skoncentrował. Odkrywał w sobie nowe możliwości. Już prawie doprowadził lufę jego pistoletu do jego głowy...
I nagle poczuł, że coś go blokuje. W głębi swojego umysłu usłyszał głos:
Przestajesz być zabawny.
Tommy zamrugał ze zdziwienia. Chłopak w moro zamarł w pół ruchu z pistoletem uniesionym blisko brody. Uczniowie patrzyli przerażeni.
Odwróć się – znowu ten obcy głos.
Tommy się odwrócił. Za nim, na korytarzu, stał got, który chodził z nim na lekcje do profesora Langa. Cały ubrany na czarno, spoglądał na niego spod kurtyny skołtunionych włosów. Tommy przysiągłby, że gdzieś pod nią maluje się drwiący uśmieszek.
Za krótko chodziłeś na lekcje profesora, co? Ja   chodziłem wystarczająco długo. Kiedy zrozumiał, że już wszystkiego mnie nauczył... pękło mu serce!
Tommy zamarł.
I wiesz co? Tobie też chyba pęknie!
Tommy poczuł bolesne ukłucie w piersi. Potem jeszcze jedno, tylko gorsze. Z ust wyciekła mu krew. W głowie słyszał szyderczy śmiech. Kątem oka zobaczył, że chłopak z pistoletem znów celuje do innych uczniów i zabija ich jednego po drugim. Jeszcze raz zobaczył błyszczące spod włosów oczy gota. A potem – jeszcze jedno ukłucie... i nastąpił koniec.

Koniec
Ciepłe uczucia wobec Tommiego? Przeczytaj Mroźną otchłań

16 cze 2013

BUDZIK

Weszła do kuchni, przeciągnęła się, ziewnęła i przeczesała palcami zmierzwione włosy. Dopiero wtedy rozejrzała się zaspanym wzrokiem.
W zlewie piętrzyła się góra niepozmywanych naczyń. Westchnęła i podeszła do niego, żeby się tym zająć. Odkręciła wodę i zaczęła leniwie szorować talerze.
Zerknęła w stronę okna. Zrobiło się już jasno. Na skraju parku kręciło się parę osób z psami na smyczach. Naprzeciwko ich bloku parkował właśnie jakiś czarny samochód.
Wstawał nowy dzień.
Zakręciła wodę i usłyszała dochodzące z pokoju stłumione bi-biip, bi-biip... Włączył się już budzik .
Wycierając kieliszek przypomniała sobie wczorajszą kolację. Makaron był wspaniały, seks też... Już dawno nie było im tak dobrze.
Cóż, związała się z gliniarzem. Zbyt często nie mieli dla siebie czasu...
Bi-biip, bi-biip...
Rzuciła ścierkę do zlewu. Ten cholerny budzik! Niech on wreszcie wstanie i go wyłączy.
Ruszyła w stronę sypialni, żeby go obudzić. Nim doszła do drzwi rozległ się potworny huk, aż zatrzęsła się podłoga. Przerażona, wpadła do pokoju.
Zwymiotowała.
W łóżku ziała nadpalona dziura, a ze ścian i mebli spływały krwawe strzępy organów wewnętrznych Marka.
Na zewnątrz czarny samochód ruszył z piskiem opon i odjechał w górę ulicy.
Angel opadła bez sił na kolana.

To chyba nie był budzik...

Koniec

17 mar 2013

MROŹNA OTCHŁAŃ, cz. 1 z 8


Nad bezkresną połacią antarktycznych śniegów słońce wisiało już nisko. Niebo wciąż było względnie jasne, ale przy horyzoncie rozciągał się żółty pas zachodu. Rozległ się furkot i zza linii wzgórza wyłonił się kołysany przez wiatr helikopter. W kabinie znajdowało się dwoje ludzi.
Wow... A więc to jest jezioro Wostok! – powiedziała z zachwytem Ingrid.
Pod nimi rozciągało się gigantyczne, owalne pole wiecznego lodu, otoczone białymi wzniesieniami. Musiało mieć w przybliżeniu 200 na 50 kilometrów. Przy jednym z brzegów znajdowała się baza – podłużny budynek, wysoka wieża wiertła i kilka pojazdów, z tej wysokości wyglądających jak zabawki.
Niesamowite – dodała.
Ingrid była szczupłą blondynką o typowo skandynawskiej urodzie. Na nosie miała okulary w grubych oprawkach. Obok niej, w dużym hełmofonie, siedział pilot.
Poczekaj, aż zrobi się ciemno – skomentował.
Spojrzała na niego pytająco, ale on tylko uśmiechnął się tajemniczo i wskazał ruchem głowy na horyzont. Słońce właśnie schowało się za wzgórzem i na niebie pokazały się gwiazdy. Ingrid przeniosła wzrok na jezioro... i oniemiała.
Pod grubą na cztery kilometry lodową taflą rozciągała się jaskrawo świecąca cienka sieć, o strukturze tak skomplikowanej, że trudno ją było ogarnąć umysłem.
O mój Boże... – wykrztusiła wreszcie. – Co to jest...?
Andriej spojrzał na nią uważnie i powiedział tylko:
Tego właśnie masz się dowiedzieć.


Mroźna otchłań, cz. 2 z 8

Andrieja już znasz. Jest naszym kierowcą i pilotem. – Starszy Japończyk w laboratoryjnym kitlu przedstawiał jej wszystkich po kolei. Teraz wskazał na młodą kobietę o ciemnych, spiętych w kucyk włosach. – To jest doktor Helene Kreuter z ośrodka GFZ w Poczdamie, a to nasz specjalista od wszystkiego, Mike, i jego wierny pies Cookie. – Mike uśmiechnął się do niej i rzucił Jak się masz, a siedzący przy jego nodze husky wesoło pomachał ogonem. – Ja nazywam się profesor Morimoto i kieruję tym międzynarodowym projektem badawczym w najzimniejszym zakątku świata. Cieszymy się, że pani do nas dołączyła, doktor Johansson, i byłoby świetnie, gdyby mogła pani od razu zabrać się do pracy.
Ingrid rozejrzała się. Laboratorium, w którym się znajdowali, było nieduże, ale niewątpliwie wyposażone w sprzęt najnowszej generacji. Maszyny analizujące lśniły świeżością, a na stołach stał z tuzin podłączonych do nich superszybkich laptopów.
Skinęła głową i założyła nitrylowe rękawiczki. Profesor Morimoto podszedł z nią do stolika, na którym znajdował się mikroskop elektronowy.
Tę próbkę pobraliśmy wczoraj wieczorem, gdy po raz pierwszy udało nam się dowiercić do poziomu ciekłej wody. – Ingrid zerknęła na widoczne za oknem wiertło. Wbite w lodową pokrywę i oświetlone silnym reflektorem prezentowało się majestatycznie wśród mroku i wzbierającej zawieruchy. – Proszę na nią spojrzeć.
Pochyliła się nad okularem i wyregulowała ostrość. Jej oczom ukazał się twór złożony z zaledwie garstki atomów, ale z całą pewnością była to materia organiczna.
To może być bardzo ważne odkrycie, doktor Johansson – mówił za jej plecami profesor Morimoto. – Jezioro Wostok jest ukryte pod lodem od miliona lat. Jeśli w tej mroźnej głębi zachowało się jakieś życie, to tak jakbyśmy cofnęli się w historii świata i...
Kiedy przestało świecić? – Ingrid wyprostowała się i przerwała jego wywód.
Nastąpiła chwila ciszy.
Zaraz po wyciągnięciu z wody – odparła w końcu doktor Kreuter.
Czy to archaiczna forma życia, doktor Johansson? – dopytywał Morimoto.
Ingrid popatrzyła uważnie po wszystkich.
Moim zdaniem to nanobot.
Śnieżyca za oknem nasiliła się.


Mroźna otchłań, cz. 3 z 8

Światła w laboratorium były przygaszone. Jedynie stanowisko, przy którym pracowała Ingrid oświetlał niebieskawy blask lampki LED. Siedziała pochylona nad mikroskopem, zerkając raz na jakiś czas w stronę ekranu laptopa i wstukując coś na klawiaturze jedną ręką. Była w pomieszczeniu zupełnie sama.
Rozległo się krótkie pukanie do drzwi i do środka wszedł Mike. Zamknął drzwi, uśmiechnął się, przysunął sobie fotel i usiadł przy niej. W ręku miał małą puszkę amerykańskiego piwa.
Jak ci z tym idzie? – zagadnął, wskazując ruchem głowy na mikroskop.
Ingrid westchnęła.
Powoli. Struktura jest prosta, ale połączenie atomów wydaje się nie mieć sensu...
Rozległo się głośne pssst! i Mike podsunął jej puszkę.
Napijesz się?
Nie, dzięki... mam kawę.
Ingrid odruchowo sięgnęła po kubek i skrzywiła się. Kawa była lurowata i już całkiem zimna. Spojrzała jeszcze raz na piwo i wzruszyła ramionami.
Właściwie, czemu nie.
Wzięła spory łyk i poczuła, że się rozluźnia. Oddała puszkę Mike'owi i on też solidnie sobie z niej pociągnął.
Wytłumaczysz mi, o co w tym wszystkim chodzi? – mężczyzna wskazał na obracający się na ekranie trójwymiarowy model cząsteczki. – Nic z tego nie kumam.
Ingrid z zadowoleniem stwierdziła, że intryguje ją bezpośredniość i swobodny styl bycia tego faceta. Ostatnio miała do czynienia głównie z przeintelektualizowanymi dupkami, którzy za wszelką cenę próbowali udowodnić, że wszystko wiedzą najlepiej. Odgarnęła włosy, poprawiła okulary i zaczęła mówić:
To, co tutaj widzisz, to model cząsteczki z próbki, którą pobraliście wiertłem. Wygląda to na nanobota, czyli jakby malutkiego robota, zaprojektowanego do wykonywania ściśle określonych zadań. Ale nie jest to robot w sensie mechanicznym, taki, jakie znamy z filmów science fiction, tylko zbiór pojedynczych atomów. Te wystające z boku, to jego „chwytaki”, którymi styka się z innymi cząsteczkami i...
Przerwała, gdyż poczuła, że Mike otacza ją ramieniem. Odwróciła się i spojrzała na niego. Jego oczy lśniły w ciemności. Ich usta zbliżyły się do siebie...
Doktor Johansson, niech pani uważa!
Głos stojącego w drzwiach profesora przywrócił ją do rzeczywistości. Podążyła za jego wzrokiem i spojrzała na puszkę, którą trzymał w drugiej ręce Mike. Znajdowała się teraz poza granicą światła lampki i widać było wyraźnie fluorescencyjny zielony osad, który zebrał się wokół dziurki w jej wieczku. Ingrid krzyknęła i odepchnęła od siebie Mike'a, aż wraz z fotelem wyjechał na środek pomieszczenia. Mężczyzna spoglądał w osłupieniu to na profesora, to na nią.


Mroźna otchłań, cz. 4 z 8

Cała załoga zgromadziła się w pokoju wypoczynkowym. Na wszystkich twarzach gościł niepokój i nikt nawet nie kwapił się, żeby usiąść. Andriej i Mike stali obok metalowych szafek, Ingrid i Helene nieco dalej, na środku pomieszczenia, a profesor Morimoto znalazł sobie miejsce nieopodal drzwi. Ingrid nerwowo splatała dłonie.
Wygląda to tak, jakby te cząsteczki rozmnożyły się i przytwierdziły do pierwszej napotkanej substancji organicznej o odpowiedniej gęstości... czyli, w tym przypadku, do śliny pozostawionej na puszce – powiedziała.
Albo znalazły się na puszce, bo były wcześniej w organizmie kogoś, kto z niej pił – wtrąciła Helene i spojrzała wymownie na Mike'a. – To ty konserwowałeś wiertło i zabezpieczałeś próbki, Mike. Co na to powiesz?
Mike wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami. Nagle pobladł i zaczął się trząść.
Mike? Mike, co się dzieje?
Mężczyzna wywrócił oczami do tyłu i osunął się na podłogę. Leżał teraz bez ruchu.
Andriej natychmiast uklęknął przy nim i sprawdził oddech i puls.
Nie oddycha. Resuscytuję go.
Błyskawicznie sprawdził, czy Mike nie ma niczego w ustach i zaczął energicznie uciskać jego klatkę piersiową. Następnie nachylił się nad nim, by wykonać sztuczne oddychanie. Gdy dotknął ustami do jego ust, Mike niespodziewanie chwycił go za kark i przytrzymał, wpychając mu jednocześnie język, jakby chciał go bezpardonowo pocałować. Andriej wyrwał mu się i zrobił parę kroków do tyłu, po czym odkaszlnął z obrzydzeniem.
Ty gnojku! Przekazałeś mi to!
Mike uniósł się na łokciach i na jego twarzy pojawił się szeroki, złośliwy uśmiech. Z boku rozległ się szczęk odbezpieczanej broni. Helene celowała w kierunku Mike'a z pistoletu.
Dobra, dosyć tego. Wszyscy pod ścianę!

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie