31 paź 2010

PLANETA NICOŚCI, cz. 1 z 6

Grunt, po którym stąpał, był ziarnisty i twardy. W oddali równina kończyła się, a ku brązowemu niebu gwałtownie wystrzelały skaliste wzgórza. Ku niebu, na którym lśniły dwa księżyce.

– Ależ one są jasne – pomyślał Keizo i zrobił kolejny krok. Gdyby przez kombinezon mógł słyszeć, dotarłby do niego matowy chrzęst żwiru.

– Dwie cholerne psychodeliczne kule – odmyślał mu z przekąsem Bokov – A wzejdzie jeszcze trzecia.

To prawda, ich blask nie był przyjemny. Gdy oblewał ostre jak kły szczyty i chropowatą powierzchnię równiny, można było odnieść wrażenie, że trafiło się do międzygalaktycznego piekła. Keizo aż przeszły ciarki. Nie umknęło to uwadze jego ubrania, które natychmiast wygenerowało komunikat: AKTYWOWANA REGULACJA TEMPERATURY CIAŁA.

Ech, to niesamowite, że kiedyś ludzie, aby się porozumieć, musieli mówić na głos, pomyślał znów, tym razem do siebie.

Kombinezon monitorował funkcje jego organizmu, przesyłając dane bezpośrednio do mózgu. Przetwarzał też bodźce z zewnątrz – dzięki temu Keizo wiedział, że temperatura wynosi 233 K, a za fioletową barwę podłoża odpowiada wysokie stężenie jodu w skałach. Czyli, jakby to ujął Bokov: „było zimno i ponuro”. Dobrze, że tlen i węglowodany mogli dawkować sobie na bieżąco.

Bokov szedł równo z nim, sto metrów po lewej. To znaczy, na dziewiątej. Stawiał kroki raźno, chociaż widać było, że przychodzi mu to z trudem. Nawet egzoszkielet nie daje wiele, gdy grawitacja dziewięciokrotnie przewyższa ziemską. Wszystko w człowieku osiada, a żołądek zachowuje się, jakby miał zaraz wypaść dołem.

– Uwaga chłopaki, przed wami coś się rusza – w ich głowach rozbrzmiał nowy głos – No już, już, żartowałam, nie trzęście tak portkami – dodał wesoło.

To była Nancy. Keizo ją uwielbiał. Ta kobieta nawet na końcu wszechświata tryskała energią. Właściwie, zawsze, gdy nawiązywał z nią kontakt, robiło mu się jakoś cieplej. Ona chyba też lubiła jego obecność w swoich myślach... a przynajmniej, taką miał nadzieję.

Uśmiechnął się do siebie.

– Nudzi ci się samej na pokładzie, Nancy, co? Dołącz do nas, przewietrzysz się – odpowiedział.

Dziewczyna wyraźnie była w dobrym humorze.

– Nieee, z tego co widzę, u was same pustki. Wolę posiedzieć w ciepełku, bo jak patrzę na te gołe zbocza, to...

Przerwała. Keizo i Bokov szli jeszcze przez chwilę, po czym zatrzymali się i spojrzeli pytająco w swoich kierunkach.

– Chłopaki? Tam naprawdę coś jest...

– Nancy, to już nie jest zabawne – Bokov odwrócił się, żeby ruszyć dalej. Zagięcia na jego kombinezonie błysnęły w księżycowym świetle.

– Nie, zaczekaj!

Stanął.

– Odczyty nie kłamią. Słuchajcie... znaleźliśmy życie. I to całkiem spore.

Planeta nicości, cz. 2 z 6

Stali przed wejściem do pieczary wydrążonej w pionowej, różowej skale. Szczelina zwężała się ku górze do wysokości 13,2 metra, gdzie jej krawędzie stykały się pod ostrym kątem. Wypełniał ją mrok.

– Widzisz coś? – zagaił Bokov.

Keizo znajdował się bliżej jaskini, z bronią gotową do strzału.

– Nic a nic. Omiotłem noktowizorem cały przedsionek, ale niczego żywego tam nie ma.

– Można się było tego spodziewać – westchnął tamten – Lecieliśmy tu trzy lata, przez pół nocy szliśmy do wzgórz, a znajdujemy co? Kolejne zapomniane pustkowie. Słyszałaś, Nancy? Jaskinia pusta. Gdzie jest to życie, o którym mówiłaś?

Nancy nawiązała z nimi łączność. Jej „głos” drżał.

– Za... za wami.

Odwrócili się gwałtownie. To, co zobaczyli, nie przypominało żadnego znanego im stworzenia. Owalny kształt wielkości nosorożca, czarny z jasnymi cętkami, spoczywał na żwirowatym podłożu. Żadnego pyska, żadnych oczu. Wyglądał jak wieloryb wyrzucony z morza, czekający na śmierć.

– O, cholera, przed chwilą tu tego nie było!

– Spokojnie, Bokov. Trzymaj miotacz w pogotowiu – Keizo starał się być opanowany i profesjonalny. Ostrożnie ruszył w kierunku zwierzęcia.

Kształt nie reagował – jedynie jego grzbiet unosił się i opadał miarowo.

Oddychał.

Kombinezon Keizo zarejestrował podwyższony poziom adrenaliny i przyspieszone tętno. Zrobił jeszcze krok...

Cielsko drgnęło. Z przodu pojawiły się dwie cienkie pionowe szpary. Po chwili rozsunęły się, ukazując parę, żółtawych w blasku księżyców, ślepiów.

– Uważaj! – pomyślał Bokov, ale potwór już rzucił się do ataku. Ruszył w ich stronę i, chociaż pełzł, przemieszczał się z niesamowitą prędkością.

Mężczyźni przyklękli i oddali serię strzałów. Z poranionych boków zwierzęcia trysnęła brunatna maź; stwór drgnął i zapadł się w sobie, rozciągając na podłożu niczym ogromna galareta, a jego oczy zgasły.

Bokov natychmiast podszedł do ciała i sprzedał mu soczystego kopniaka.

– Bezczelny worek mięśni. Co mu strzeliło do łba, żeby tak nas przywitać?

Keizo natomiast opuścił broń i zawiesił wzrok na wejściu do jaskini.

– Zastanawia mnie raczej coś innego – przerwał na moment – W jaki sposób zdołał nas podejść...

Planeta nicości, cz. 3 z 6

Bokov spoglądał na tarczę trzeciego księżyca, wyłaniającą się leniwie zza horyzontu. Był zdecydowanie większy od dwóch pozostałych. Jego jaskrawy owal rósł z każdą chwilą, jak olbrzym wstający z długiego snu. Zapewne niebawem będzie tu jaśniej, niż za dnia.

Mężczyzna nie był zadowolony z roli, jaka mu przypadła. Podczas, gdy Keizo penetrował skalne tunele, on musiał czekać na zewnątrz i pilnować tego zdechłego ścierwa w cętki. Spojrzał na zwłoki stwora z dezaprobatą...

I drgnął. Przy boku zwierza kręciło się małe stworzonko, które skubało jego podziurawioną skórę. Przypominało jednego z ptaków – Bokov widział je kiedyś na Ziemi – tyle, że było ciemne i całkiem łyse, jakby ktoś oskubał je z piór.

Kosmonauta podniósł się ciężko z głazu, na którym siedział, i zrobił krok w stronę przybysza.

– Paszoł won! – pomyślał. Ale przecież nie było tego słychać.

Podszedł bliżej. Maluch cofnął się, przekręcił nerwowo główkę w prawo, następnie w lewo, a potem zerwał do biegu. Zasuwał na swoich ptasich nóżkach jak błyskawica, toteż po chwili zniknął za skalnym załomem.

Bokov westchnął i wrócił na swoje siedzisko. Może i ta planeta wygląda jałowo, ale sporo tałatajstwa się tutaj kręci. Ciekawe, czy wychodzą z kryjówek tylko w nocy?

Znów spojrzał w dal. Trzeci satelita już w całej krasie roztaczał swój blask. Z jednej strony rozświetlał na blado fioletową równinę – niebo nad nią było teraz beżowe – z drugiej, padał na strome zbocze, odsłaniając częściowo przedsionek pieczary. Nareszcie w pełni można było docenić ogrom wzgórz, a wraz z nim, swoiste piękno tego obcego krajobrazu. Krawędzie skał wysoko w górze były poszarpane jak brzegi kanionu, a pionowe zbocza zastygły w niesymetrycznych falach, niczym teatralna kurtyna. Wzdłuż ściany, na lewo od jaskini, znajdowała się druga, węższa, szczelina. A u jej stóp... ten wścibski, złośliwy stworek.

–Tego już za wiele! – stwierdził Bokov, wstał i ruszył, by dać mu nauczkę.

Ale tym razem zwierzak nie czmychnął. Czekał tam i spoglądał swoimi małymi, okrągłymi ślepkami. Było w nich coś... inteligentniejszego niż przedtem.

Dopiero, gdy mężczyzna podszedł na odległość ręki, stworzenie uciekło... zaledwie parę metrów dalej. Bokov myślał, że szlag go trafi. Ten kurdupel bawił się z nim w berka! Nie, tak nie będzie. Wytężył wszystkie siły i, pokonując opór grawitacji, przeszedł do nieporadnego truchtu. Ciężko uderzał stopami o podłoże; jeszcze ciężej je unosił. Stworek wbiegł w ciasny, wysoki wąwóz, do którego światło nie docierało już tak intensywnie. W pewnym momencie zwolnił, obejrzał się za siebie i zniknął za kolejnym wyłomem.

Kosmonauta podążył jego śladem. Wykonał energiczny skręt i nagle zorientował się, że grunt pod jego nogami ucieka, a on traci równowagę i zjeżdża w dół. Ale było już za późno. Poczuł uderzenie, po czym przeszywający ból rozlał się po jego ciele. Oczy mężczyzny zalała czerń krwi i wreszcie...

Wreszcie, nie czuł już nic.

Jego martwe ciało było stopniowo wchłaniane przez ogromny ukwiał, wyrastający z dna wielkiego, piaszczystego dołu. Tylko obleczone w kombinezon nogi drgały przez chwilę spazmatycznie, ale była to reakcja pośmiertna, o czym kombinezon – gdyby jeszcze działał – na pewno by wiedział.

Planeta nicości, cz. 4 z 6

Keizo szedł po nierównych schodach w górę skalnego tunelu. W barwach noktowizora widział niskie sklepienie, wyraźnie wyrzeźbione przez płynący tu niegdyś strumień.

– Jesteś tego pewien? – myśli Nancy krążyły po jego głowie.

– Całkowicie. Tutaj musiała istnieć cywilizacja. Może niezbyt rozwinięta, ale zawsze. Zaczekaj, chyba już widzę wyjście.

Wysoko nad nim znajdował się kanciasty otwór, przez który sączyło się księżycowe światło.

– Keizo?

– Tak?

– Uważaj na siebie...

Mężczyzna poczuł przyjemne mrowienie w żołądku.

– Martwisz się o mnie? – zapytał.

Ale nie usłyszał już odpowiedzi.

– Nancy? – spróbował jeszcze raz.

Niech to, połączenie się zerwało, akurat teraz... Ciekawe, dlaczego?

Pokonał jeszcze kilka stopni i wyjrzał ponad krawędź jasnego otworu.

Oniemiał.

Na skalnym płaskowyżu rozciągało się olbrzymie miasto, w całości wyrzeźbione w kamieniu. Kopuły prymitywnych domów i hangarów wyrastały jedna przy drugiej, tworząc różowy labirynt krętych uliczek – a wszystko to wykute zostało ze szczytu jednej, potężnej skały. Jedynie puste okna tych prostych budowli tchnęły ponurą czernią.

To było opuszczone miasto...

Keizo wygramolił się na powierzchnię i jeszcze raz dokładnie rozejrzał. Ponownie spróbował nawiązać łączność z Nancy, ale bez rezultatu. Bokov także nie odpowiadał.

Ruszył powoli przed siebie, wybierając pierwszą lepszą alejkę. Gdy spacerował po tym osiedlu rodem z epoki kamienia łupanego, którego dachy lśniły w blasku księżyców, a zakamarki ginęły w mroku, czuł się niczym w dziwacznym, fantastycznym śnie. A wiedział o czym mówi, bo w czasie lotu z Ziemi śnił naprawdę długo.

Nagle coś przykuło jego uwagę. Jakiś napis. Tajemnicze znaki wyryte w fasadzie okrągłego, przypominającego igloo, gmachu. Kiedy przyjrzał się bliżej, zrozumiał, że to nie było pismo, lecz rysunki. Rysunki, przedstawiające krępe dwunożne postacie, uciekające przed wszelkiej maści stworami – od małych, ptako-podobnych kreatur, po wielkie workowate i kropkowane kształty w rodzaju okazu, który z Bokovem ubili dzisiaj. Postacie w panice wbiegały po wyrytych w tunelu schodach, wyżej i wyżej, i dopiero na szczycie góry oddychały z ulgą. Nad każdym ze zwierząt wydrapany był ten identyczny symbol – pięciokąt wpisany w okrąg. Znajdował się on również nad głowami wszystkich istot, które potwory dopadły.

Keizo tak intensywnie wpatrywał się w malowidła zdobiące budynek, że omal nie przeoczył wejścia, które stanęło przed nim, gdy okrążył gmach.

Aktywował noktowizor i przestąpił próg. Znalazł się teraz wewnątrz wielkiej kopuły, nie zaopatrzonej w ani jeden okienny otwór. Czyżby jakaś świątynia?

Po chwili spostrzegł ziejącą czernią dziurę w posadzce naprzeciw niego.

Schody. A więc z powrotem w dół...

Planeta nicości, cz. 5 z 6

Korytarz był niski i klaustrofobicznie ciasny. Jego koniec ginął w mroku, a chropowate skalne ściany pokrywała wilgoć. Keizo nie miał wątpliwości – to była woda.

Coś w jego mózgu zaskoczyło i odebrał sygnał od Nancy.

– Idź prosto i za następnym wyłomem skręć w prawo.

Poczuł ogromną ulgę.

– Nancy, nareszcie! Zastanawiałem się, czy wszystko w porządku, dlaczego się nie odzywałaś?

Cisza. Tylko on i ciemny walcowaty tunel.

– Nancy, słyszysz mnie?

Żadnej odpowiedzi. W zamian za to natrafił na litą ścianę i dwie odnogi – w prawo i w lewo.

Po chwili wahania skręcił w tę pierwszą.

– Teraz szukaj drogi prowadzącej w lewo i w dół – Nancy odezwała się ponownie, dziwnie zimno i beznamiętnie.

Keizo nabierał złych przeczuć. Najpierw brak kontaktu i te dziwne rysunki – zdawały się sugerować, że dawni mieszkańcy planety doświadczyli straszliwego losu ze strony zwierząt. Tajemnicze symbole nad sylwetkami bestii i ich ofiar mogły oznaczać zagrożenie lub strach, ale równie dobrze szerząca się między nimi chorobę. Albo coś gorszego niż chorobę. Agresywną, nie znoszącą sprzeciwu inteligencję, która opanowywała układy nerwowe poszczególnych osobników… I jeszcze to niecodzienne zachowanie Nancy. Czy to możliwe, by padła jej ofiarą?

Mężczyzna otrząsnął się. Te stare korytarze przyprawiały go o dziwne myśli. Odszukał zakręt i podążył tunelem opadającym lekko w dół. Szedł przez kilka minut, aż stanął nad krawędzią nieprzeniknionej otchłani. Ku jej niewidocznemu dnu prowadziły przerażająco strome schody.

– Bez obaw, możesz tam zejść – odebrał kolejny zdawkowy komentarz od pani nawigator.

Przykucnął ostrożnie i wymacał ręką oderwany od jednej ze ścian fragment skały. Chwycił go i cisnął w przepaść.

Rozległo się kilka głuchych uderzeń, w miarę jak kamień odbijał się od skalnych ścian, a kiedy dotknął dna, z głębi dobiegł harmider żarłocznych dźwięków.

To nic, że Keizo ich nie słyszał. W noktowizorze widział doskonale, jak daleko w dole zaroiło się od ciepłych czerwonych kształtów. Natychmiast zerwał łączność z Nancy i zerwał się do biegu. A więc jednak miał rację. To coś dopadło także i ją. Nie mógł jej już ufać, chciała zwabić go w pułapkę. Musiał jak najszybciej wydostać się z jaskini.

Mijając kolejne zakręty, Keizo myślał szybko. Nancy na pewno wyczuła poruszenie wśród tych stworzeń; może pomyśli, że już go pożarły, a wtedy on… Zaraz, zaraz, ale chyba nie tędy szedł przedtem? Mężczyzna zdał sobie sprawę, że wpada w panikę. Zgubił drogę. Wykonał o parę zakrętów za dużo, na pewno nie wędrował tędy wcześniej…

Nagle poczuł, że skała, w której się znajduje, zaczyna drżeć. Praktycznie wszystko zaczęło drżeć, jakby rozpętało się trzęsienie ziemi albo…

Keizo przypomniał sobie o trzecim księżycu. I zrozumiał.

Przypływ. A więc na tej planecie jest ocean…

I, ledwo zdążył o tym pomyśleć, tunel wypełnił pędzący z potworną mocą strumień wody, który porwał go i roztrzaskał bezlitośnie jego wątłe kości o twarde ściany skalnych tuneli.

Planeta nicości, cz. 6 z 6

Statek spoczywał wśród skupiska fioletowych głazów. Ogromna maszyna, porozświetlana czujnikami i diodami, zupełnie nie pasowała do otaczającego ją krajobrazu. Była jak niepotrzebny element na tej surowej, pustej równinie, którą obejmował blask trzech ogromnych księżycowych kul.

W stronę pojazdu prowadziły drobne ślady ptasich stóp.

Nagle światła statku zgasły; jego kanciasty kształt wydał się teraz całkiem zapomniany i pozbawiony życia. U dołu kadłuba otwarły się opuszczane drzwi i stanęła w nich sylwetka kobiety, ubranej w dobrze dopasowany kosmiczny egzoszkielet.

Kobieta zeszła z rampy i poczekała, aż wejście się zamknie. Następnie odbezpieczyła zawory u dołu hełmu – puściły z przeciągłym sykiem. Obiema dłońmi chwyciła kask i, jednym energicznym ruchem, ściagnęła go i odrzuciła na bok. Ciśnienie rozerwało jej głowę, wyrzucając w górę fontannę fragmentów mózgu i kości. Okaleczone ciało dziewczyny opadło bezwładnie na podłoże.

Zza skał wyłonił się obrzydliwy krępy stwór, który bez pośpiechu podszedł do zwłok i zaczął odrywać kęsy galaretowatego mięsa. A potem podniósł swój gadzi łeb i spojrzał inteligentnymi, czujnymi oczami.
Koniec
Wolisz wrócić na ziemię? Przeczytaj Out of Body Experience
 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie