27 lut 2011

PRZYSIĘGA, cz. 1 z 7

Kościół w Tromsø, północna Norwegia

Roarghhh! – zaryczał mężczyzna w skórzanej kurtce, unosząc dłonie w diabelskich gestach.

Uspokój się, Harald – trzepnęła go w ramię krótkowłosa dziewczyna.

On miał długie włosy, a ona krótkie. On nabijaną ćwiekami skórę; ona pieszczochy, krótką spódniczkę i ciężkie buty. Stali w pogrążonej w półmroku nawie drewnianego kościółka.

Chłopak wybuchł śmiechem i przyciągnął ją do siebie, całując namiętnie.

To miejsce jest zajebiste, maleńka – pocałował ją jeszcze raz – Dokładnie takie, jak pisali. Popatrz!

I powiódł ręką dokoła. Kościół był stary, pochodził z XVIII wieku i stał na małej polance tuż za miastem. Dwa rzędy ław wyrzeźbione były wprost z sosnowej posadzki. Po bokach wznosiły się kolumny z grubych bali, a z cienia pomiędzy nimi spoglądały drewniane ślepia morskich bestii. Z przodu znajdował się misternie zdobiony dębowy ołtarz, przed którym paliło się w rzędzie kilkanaście świec.

Tia, klimat może i jest – odparła – Ale ta historia z Szatanem, który co noc odprawia tu mszę... Przyznasz, że to trochę głupie.

Przeciąg zgiął na moment płomienie świec.

Żartujesz? – zaśmiał się – Ta legenda jest zajebista!

I ukląkł przed nią na jedno kolano.

Co ty robisz? – próbowała go powstrzymać, ale mężczyzna już ujął ją za ręce.

Wyjdziesz za mnie, Britta? – zapytał, patrząc jej w oczy.

Dziewczyna oblała się rumieńcem, ledwie widocznym w nikłym blasku, i już chciała odpowiedzieć, gdy Harald wstał, po czym, nie wypuszczając jej dłoni, odchylił głowę do tyłu i zaintonował:

W imię Szatana, przysięgam kochać cię zawsze i nie opuścić nigdy, aż do śmierci!

Głupi jesteś – rzuciła i przyciągnęła jego usta do swoich, przylegając do niego całym swoim młodym ciałem.

Potem opadli na jedną z kościelnych ław i pogrążyli się w rozkoszy i zapomnieniu.

A na zewnątrz ciemne niebo huknęło pierwszym tej wiosny burzowym grzmotem.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 2 z 7

Oslo, dziesięć lat później

Ryk elektrycznych gitar urwał się, a wśród publiki wybuchł aplauz.

Dzięki! – Harald odłożył mikrofon na stojak i członkowie zespołu zaczęli schodzić ze sceny.

Byłeś świetny – gitarzysta poklepał go po ramieniu, gdy znaleźli się w garderobie.

Wszyscy byliśmy dziś zajebiści! – stwierdził w odpowiedzi Harald, zarzucając włosami i wiążąc je w kucyk.

Daj spokój, wiesz, że ludzie cię kochają. Kiedy próba?

Harald zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś.

Pojutrze, jak wszyscy wytrzeźwiejemy! – wypalił w końcu i pożegnali się ze śmiechem.

Kiedy został sam, rozwalił się w pluszowym fotelu, sięgając po leżący na stoliku telefon.

Pięć nieodebranych połączeń. Od Britty.

Jezu, czego ona znowu chce, przecież wiedziała, że ma koncert.

Wybrał „Oddzwoń”. Ale, ku jego zaskoczeniu, nie odpowiedział mu głos żony.

Pan Harald Hammer? Mówi doktor Thormod Sonsteng ze szpitala Riks. Bardzo mi przykro, ale pana żona miała wypadek.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 3 z 7

Co to, kurwa, znaczy: „straciła wszystkie peryferyjne części ciała”?!

Harald był wściekły, a jednocześnie nogi ugięły się pod nim z przerażenia i, gdyby pielęgniarka nie podstawiła krzesła, upadłby.

Lekarz westchnął smutno.

Przez peryferyjne części ciała rozumiem nos, uszy, palce, włosy... Kiedy pana żona była w zamrażalni, zaszwankował system kontroli temperatury. A te właśnie narządy są najbardziej czułe na wychłodzenie. Niestety, wszystkie musieliśmy usunąć.

Harald nie mógł w to uwierzyć. Britta od ośmiu lat pracowała w tej cholernej rybiarni i nigdy nic się nie wydarzyło. Właściwie, w ogóle nie musiała pracować, bo kasa, którą on zarabiał na koncertach, starczała im na wszystko, ale ona się uparła... Britta oszpecona, to nieprawdopodobne. Przecież zawsze była taka piękna!

Pokręcił z rezygnacją głową.

Mogę ją zobaczyć?

Nie w tej chwili – odpowiedział doktor Sonsteng Dam panu znać, kiedy jej stan się ustabilizuje. A teraz proszę odpocząć.

*

Kiedy po raz pierwszy Harald zobaczył Brittę owiniętą na szpitalnym łóżku w bandaże, pomyślał: Nie jest tak źle. Co prawda opatrunek szczelnie opinał owal głowy, nie pozostawiając miejsca na wybrzuszenia, które były niegdyś uszami i nosem, ale na pewno jakoś się przyzwyczai do ich braku. Koniec końców żyła, i to było najważniejsze.

Przez następne tygodnie odwiedzał ją regularnie. Britta zaczęła mówić, a potem ruszać rękoma. Wreszcie przyszedł dzień zdjęcia opatrunków.

Gdy pielęgniarka odwijała z jej twarzy białą gazę, Harald najpierw zobaczył zabliźnione otwory po bokach łysej głowy, potem ziejącą czernią trójkątną dziurę po nosie, a na końcu zmysłowe dawniej usta, których kąciki uniosły się w nieśmiałym uśmiechu. Zacisnął zęby, przełknął ślinę i odpowiedział jej tym samym.

Będzie dobrze, wierzył.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 4 z 7

Miesiąc później wypisano ją. W samochodzie siedziała szczelnie otulona płaszczem. Ale kiedy przekroczyli próg domu, zrzuciła zbędną część garderoby i ruszyła w głąb salonu. Pozbawiona palców, człapała niezdarnie jak kaczka, przechylając się na boki, wymachując rękami i kiwając oszpeconą głową. Harald patrzył na to przez łzy, a dawne gorące uczucia do tej kobiety mieszały się w nim z obrzydzeniem.

Mijały dni. Pomagał jej jak mógł, chodził koło niej, ale nie odważył się jej pocałować. Codziennie obiecywał sobie, że się przełamie, ale gdy tylko zwracał ku niej twarz, cała odwaga pryskała, spływając po nim, by zostawić miejsce dla poczucia winy.

Pewnego dnia wrócił z próby wcześniej niż zwykle i zobaczył jak Britta, siedząc na kanapie, próbuje włączyć telewizor pilotem. Ujrzał, jak trąca go bezpalczastą dłonią i pilot spada na podłogę, turlając się w stronę kominka.

Nie wytrzymał. Wybiegł z krzykiem, wsiadł do auta i z piskiem opon ruszył w stronę pubu.

Mik – jego gitarzysta i najlepszy kumpel – jak zawsze czekał tam na niego. Harald wypił siedem porcji burbona, żaląc się przyjacielowi na swój marny los. Kiedy chciał zamówić ósmą i położył głowę na skrzyżowanych na ladzie ramionach, Mikkel poklepał go po prostu po ramieniu i nagle Harald coś zrozumiał. Zrozumiał, że kocha Brittę nie za to jak wygląda, ale za to jaka jest. Zrozumiał, że nie bez powodu przysiągł jej miłość, i że nigdy jej nie opuści. Zapłacił i zamówił taksówkę do domu, napełniony nową nadzieją.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 5 z 7

Dwa tygodnie później

Kilka urywanych gitarowych riffów, dudnienie perkusyjnej stopy i wysoki wokal Haralda zakończyły kolejny numer.

Yeah! – krzyknął Mik – Jesteś w świetnej formie, Harald. To była próba, jak za starych, dobrych czasów!

Harald chwycił butelkę piwa i otworzył ją o krawędź stojącego pod ścianą wzmacniacza.

Coś wam powiem, chłopaki – pociągnął łyk – Ostatnio znowu odżyłem.

Układa wam się z Brittą?

Harald przytaknął.

Tak. Kryzys minął i już nie wróci.

Napił się jeszcze. W tej samej chwili zadzwonił jego telefon.

Tak? – odebrał beztrosko.

Tu doktor Sonsteng. Z przykrością informuję, że pańska żona uległa wypadkowi.

Mężczyzna zbladł.

Co się stało...?

Zdaje się, że próbowała sama gotować. Jest poparzona... na całym ciele. Proszę jak najszybciej przyjechać.

*

Następne minuty były koszmarne. Harald dał Mikkelowi kluczyki do swojego Porsche i kazał mu prowadzić, bo sam był zbyt roztrzęsiony. Mik wcisnął gaz do dechy.

Niebawem byli w szpitalu, a Harald przez oszkloną ścianę zobaczył, jak lekarze zajmują się jego żoną, której okaleczone ciało pokrywają gotujące się i skwierczące bąble.

Zwymiotował.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 6 z 7

Harald siedział na kanapie w swoim wielkim salonie, trącając żałośnie struny gitary. Miał pozlepiane włosy i dwudniowy zarost, a dokoła leżały puste butelki po piwie i whiskey.

Od wielu godzin gryzł się z myślami.

Oczy miał podkrążone i czerwone, a przed oczami wciąż widział tę straszną scenę: Brittę pokrytą krwawymi bąblami i pozwijanymi skrawkami zwęglonej skóry.

Pieprzyć to – wymamrotał pod nosem – Odchodzę. Tego nie sposób znieść...

Nagle ktoś zapukał do drzwi.

Otwarte... – westchnął Harald. Właściwie, było mu już wszystko jedno.

W progu ukazał się elegancki mężczyzna w krwistoczerwonej koszuli i czarnym jak noc garniturze. Delikatnie zamknął za sobą drzwi i zrobił kilka kroków w głąb salonu, stając wreszcie z rękami założonymi z tyłu.

Coś ty za jeden? Jeśli jesteś z zakładu pogrzebowego, to daruj sobie... sam się zgłoszę, gdy będzie trzeba.

Przybysz zignorował komentarz i uśmiechnął się lekko.

Czyżbyś zapomniał o swojej obietnicy, Haraldzie?

Wokalista drgnął. Spojrzał na nieznajomego uważnie.

Co masz na myśli? – zapytał z nutką niepokoju.

Tajemniczy gość rozejrzał się z uśmiechem po pomieszczeniu.

Ładnie tu. Szkoda, że twoja żona nigdy już nie będzie tak urocza, jak ten salon. Ale obiecałeś jej wierność aż do końca, pamiętasz?

Harald poczuł ukłucie wściekłości.

Odpieprz się. I wyjdź – rzucił ostro, po czym skierował uwagę na gitarę, by powrócić do grania przerwanej melodii.

Ledwie dotknął strun, z instrumentu posypały się iskry i poraził go prąd.

Wypuścił z krzykiem gitarę z rąk i zaczął machać dłońmi w górę i w dół, aby je ochłodzić.

Przypomnij sobie – kontynuował mężczyzna w garniturze – Co przysięgałeś Britcie w moim kościele dziesięć lat temu?

Słowo „moim” wypowiedziane zostało w tak znaczący sposób, że Haralda aż przeszedł dreszcz. Po chwili opanował się, wstał i, omijając nieznajomego, ruszył w stronę drzwi.

Idę się napić – skwitował.

Ale drzwi były zamknięte.

Harald wyszperał z kieszeni klucz i zbliżył go do zamka, gdy poczuł jak przedmiot ożywa w jego dłoni, zaczyna się wić i w końcu, przybierając postać węża, kąsa go dotkliwie, po czym ucieka, pełznąc, pod szafę.

A teraz – odezwał się przybysz, który już stał bezpośrednio za nim – Pojedziesz do szpitala i ponowisz obietnicę wobec Britty. A potem będziesz się z nią kochać.

Zostaw mnie w spokoju, pojebańcu! – wrzasnął Harald, chwytając się za głowę.

Na te słowa nieznajomy wzniósł ręce do góry, a gdy je gwałtownie opuścił, z dłoni buchnęły mu gorące płomienie, roztaczając zapach palonej siarki.

Harald przylgnął plecami do drzwi, skomląc przez łzy:

Pójdę, pójdę do szpitala i będę się z nią kochać, błagam, oszczędź mnie!

Fajerwerki natychmiast znikły i znów stał przed nim ten elegancki, flegmatyczny mężczyzna.

A teraz idź.

Zamek szczęknął i drzwi otworzyły się na oścież.

Czytaj dalej

Przysięga, cz. 7 z 7

Stał przed białymi drzwiami, trzymając rękę na klamce. Szpitalny korytarz był pusty. Personel nie pomyślałby nawet, że ktoś może tu przyjść poza godzinami odwiedzin.

Nacisnął ją i wszedł do sali. Britta leżała zabandażowana na łóżku. Ukląkł obok i nachylił się nad jej ciałem.

Britta – szepnął – Britta, słyszysz mnie?

Jest nieprzytomna – odezwał się głos w jego głowie – A teraz mów.

Przełknął ślinę.

Przysięgam kochać cię zawsze i nie opuścić aż do śmierci...

W imię Szatana.

W imię Szatana – powtórzył.

A jeśli nie dotrzymam obietnicy, niech mnie piekło pochłonie.

Jeśli nie dotrzymam, niech mnie pochłonie piekło...

Właściwie Harald już czuł się, jakby był w piekle. Cały drżał, przerażony tym co się za chwilę stanie.

A teraz – głos brzmiał już naturalnie; gdy Harald podniósł głowę, zobaczył, że mężczyzna w garniturze stoi po drugiej stronie łóżka – Zrób to, co obiecałeś.

I dłoń nieznajomego odwinęła fragment bandaża z twarzy Britty.

Harald machinalnie odwrócił wzrok.

Cóż to? Czyżbyś obawiał się spojrzeć swojej ukochanej w oczy? – zagadnął wesoło elegant, po czym dodał ostro – Patrz!

Harald zmusił się, by popatrzeć na Brittę. Jej pozbawione powiek oczy drgały nerwowo, wciśnięte powyżej niegojących się, mięsistych polików. Przemógł się i pocałował ją w usta. Były gorące i wilgotne.

Oparł się jednym łokciem o poduszkę, położył nogę na łóżku, a drugą ręką zaczął rozpinać swój rozporek. Próbował przypomnieć sobie, jak Britta wyglądała kiedyś, przez te pierwsze parę miesięcy, gdy się spotykali i później, kiedy była jego żoną. Miała pełne piersi, delikatną skórę i to spojrzenie, nieśmiałe i figlarne zarazem.

I już prawie był gotowy, już się w nim rozpalało, gdy poczuł pod dłonią coś lepkiego.

Z bandaży opinających pokaleczone ciało zaczęła się sączyć krew.

Harald krzyknął i odskoczył od łóżka, w ułamku sekundy przypominając sobie, że ma do czynienia z potwornie oszpeconym ciałem. Nieznajomy mężczyzna wybuchł triumfalnym śmiechem.

A więc rezygnujesz? – szydził – Porzucasz swoją miłość?

Tak! Tak! Taaaaaak!!! – wrzeszczał w panice Harald, lecz jego krzyk przeszedł w jęk, a potem urwał się, gdy mężczyzna stanął w płomieniach.

Doktor Sonsteng przyszedł na obchód pół godziny później. Nie zastał ani tajemniczego człowieka w garniturze, ani Haralda.

Była tylko kupka popiołu, która leżała na podłodze obok łóżka.

A to co? – mruknął lekarz i dodał głośniej – Niech to ktoś posprząta!

Koniec

Przysięgasz, że się nie boisz? Przeczytaj Drogę przez śniegi

16 lut 2011

DROGA PRZEZ ŚNIEGI, cz. 1 z 6

Nazywam się Jurij. Jak widzicie, klęczę przy wygarniętym spod śniegu głazie, który sięga mi do pasa, a dokoła wznoszą się góry. Uciekłem ze stalinowskiego łagru wraz z grupką innych skazańców przed kilkoma tygodniami i przebyliśmy daleką drogę.

Teraz jestem sam.

Kładę rękę na płaskiej i zimnej powierzchni kamienia. Za chwilę podejmę straszliwą decyzję – jedyną, która może uratować mi życie.

Doprowadził mnie do tego miejsca ciąg tragicznych zdarzeń. Zdarzeń, w jakich miałem nieszczęście uczestniczyć od momentu opuszczenia gułagu, i z których cudem tylko wyszedłem cało.

A było to tak...

Czytaj dalej

Droga przez śniegi, cz. 2 z 6

Tajga rozciągająca się przed nami, była bezlitosna. Smukłe sosny i modrzewie rosły z rzadka, a te, które rosły, osiadały pod ciężarem śniegu. Hen, daleko, majaczyły lodowate szczyty gór, rozpostarte na całej szerokości horyzontu. Gdy zobaczyłem ten krajobraz w pierwszym blasku słońca, poczułem jak narasta we mnie strach – wielki strach przed wędrówką, której mogę nie przetrwać. Dziwiłem się bardzo, że wzięli mnie ze sobą. Mnie, słabego i wykończonego miesiącami katorżniczej pracy, a przecież od dziecka nie należałem do hardych. Ale byłem im wtedy tak bardzo wdzięczny...

Było nas pięciu. Otuleni w koce i wydarte zmarłym współwięźniom łachmany, brodziliśmy po kolana w zimnym śniegu. O ile było to możliwe, szliśmy drogą. Ale wszędzie tam, gdzie kluczyła na otwartej przestrzeni, zbaczaliśmy z niej i wędrowaliśmy wzdłuż linii lasu, ryzykując ugrzęźnięcie w niewidocznym bagnie.

Żena był niski i silny. Najmocniejszy z nas wszystkich, dlatego każdy go słuchał. Drugi był Pietrek. Miał zmysł przewodnika. Nim trafił do gułagu, polował na zające i dzięki temu wiedział, jak poruszać się w tajdze. Wadim i Sosza nie wyróżniali się niczym szczególnym poza tym, że pierwszy miał jedno ucho krótsze, a drugiemu brakowało palca u lewej dłoni, zaś obydwie te ułomności były wynikiem odmrożeń. No i, trzymali się zawsze razem, jak bracia.

Ja byłem najsłabszy i zupełnie do nich nie przystawałem. Przed kołchozem pracowałem jako nauczyciel i ani mi w głowie były bójki albo pijatyki, o których nie raz się nadowiadywałem od nowych przecież towarzyszy. Szedłem tylko za nimi, starając się nadążyć, i słuchałem, jak śnieg skrzypi pod moimi podartymi butami.

Było popołudnie, kiedy dostrzegliśmy trzy nitki dymu unoszące się nad lasem.

To wioska – powiedział Pietrek.

Moi czterej kompani ożywili się i Żena kazał każdemu oderwać po gałęzi. Postanowili iść do wioski, lecz mi przykazali zostać i czekać. Nie chciałem, bo bałem się, że nie wrócą. Gdy jednak Żena spojrzał na mnie srogo, wiedziałem już, że lepiej nie ruszać się z miejsca.

Ale nie wytrzymałem. Gdy odeszli, odczekałem chwilę, a potem ruszyłem po ich śladach, bardzo dobrze widocznych w świeżym śniegu. Ukryłem się za podwójną brzozą i patrzyłem, jak uzbrojeni w ciężkie gałęzie krążą pomiędzy trzema szałasami. Wadia zajrzał do jednego z nich i po chwili wyciągnął krzyczącą dziewczynę, miała może siedemnaście lat. Była taka piękna, delikatna, przypominała mi siostrę... Szarpała się z Wadimem i biła go wolną ręką, ale ten uciszył ją siarczystym uderzeniem w twarz i wepchnął z powrotem do namiotu. A potem sam wszedł do środka, rozpinając przy tym spodnie.

Pozostali mężczyźni zarechotali, a ja... Ja powinienem był coś zrobić, zaprotestować, ale instynkt samozachowawczy wziął we mnie górę, więc zerwałem się i uciekłem. Biegnąc przez las, słyszałem za plecami jeszcze jakiś wrzask, jakby płacz dziecka, jednego, a może dwojga...

Moi towarzysze wrócili jakiś czas później. Powiedzieli, że mieli szczęście, bo w wiosce nie było akurat mężczyzn i kobiety poczęstowały ich mięsem. To mówiąc, pokazali wypchany skórzany wór, po czym dali mi go, abym go niósł.

Czytaj dalej

Droga przez śniegi, cz. 3 z 6

Mijały tygodnie. Przywykłem już do rozbojów moich towarzyszy. Tłumaczyłem sobie, że oni wiedzą lepiej, jak przetrwać w dziczy. Że nie mamy innego wyboru. Że „byle do cywilizacji”, a wszystko się skończy.

Śmiałem się z ich żartów, uśmiechałem się, kiedy poklepywali mnie po ramieniu, niosłem, potykając się, nasze zapasy, licząc na to, że prędzej czy później męczarnia się skończy.

Kryzys nastąpił, kiedy w rzuconej mi przez Żenę porcji mięsa (bo to on rozdzielał posiłki) rozpoznałem fragment dziecięcej rączki.

Omal nie zemdlałem. Zwróciłem to, co zdążyłem wcześniej zjeść, a następnie zerwałem się do biegu, zostawiając ich przy ognisku, i biegłem, biegłem, aż zabrakło mi tchu... Wtedy padłem na ziemię i usnąłem, otulony w to, co miałem na sobie.

Obudziło mnie wycie. Otworzyłem oczy, ale było zupełnie ciemno. Tuż obok usłyszałem cichy szmer.

Gdy zza chmur wyjrzał księżyc, zobaczyłem węszącego przy mnie na wyciągnięcie ręki śnieżnego wilka. Zwierzę przesunęło kilkakrotnie nosem nad ziemią, po czym uniosło łeb i, wyszczerzywszy kły, zawarczało złowrogo.

Usłyszałem strzał, potem następny. Odezwały się inne wilki, czyhające w ciemności nieopodal. Szczekały i wyły. Padł kolejny strzał i jeden z nich zaskomlał. Zwierzęta rozbiegły się, znikając w głębi tajgi.

Moi kompani, używając zdobycznej broni, ocalili mi życie.

I cieszyli się, rozprawiając, jaką to dobrą przynętą byłem i ile będzie teraz świeżego mięsa z tego wilka.

Dołączyłem do nich raz jeszcze, skruszony i zrezygnowany, bo tylko w ten sposób miałem szansę ujść na tym odludziu z życiem.

Czytaj dalej

Droga przez śniegi, cz. 4 z 6

Nim dotarliśmy do gór, napotkaliśmy jeszcze tylko jedną wioskę. Tym razem towarzysze pozwolili mi pójść ze sobą. Zapadła mi w pamięć starowinka, która, wyrzucona przez Żenę z szałasu, wskazywała mnie palcem i krzyczała „Krowa, krowa!” swoim drżącym głosem.

Nie rozumiałem, o co jej chodzi.

Nazajutrz szlak się urwał, a trzy dni później byliśmy wśród gór.

Jak dotąd nikt nas nie tropił – zapewne nie wysłali za nami wochrowców, przekonani, że zginiemy w syberyjskiej głuszy. Góry to ostatni etap. Jeśli się przez nie przedostaniemy, będziemy uratowani i wolni – dotrzemy do cywilizacji.

Tymczasem pogoda zaczęła się psuć. Niebo zakryły chmury, a wiatr przyniósł śnieżną nawałnicę. Ledwo widząc siebie nawzajem, przedzieraliśmy się przez zawieruchę. Na szczęście Pietrek wypatrzył – a może skądś pamiętał – opuszczony obóz poszukiwaczy złota. To była na wpół przysypana śniegiem chata, zbudowana z mocnych bali.

Schroniliśmy się tam.

Czytaj dalej

Droga przez śniegi, cz. 5 z 6

Najgorsze, gdy człowieka zasypie, nie jest zimno ani brak światła. Najgorszy jest głód.

Zawierucha trwała trzy dni, a potem trzeba było zabrać się za odkopanie wyjścia.

Gdy otworzyliśmy drzwi chaty, widać było tylko ścianę zbitego śniegu. Kopaliśmy gołymi rękami bez przerwy przez dwie doby. Posnęliśmy w końcu zmęczeni, a kiedy się zbudziliśmy, nasz krótki tunel był do połowy przysypany świeżym śniegiem. Wszyscy moi kompani zaklęli ze złości. Byliśmy u kresu sił, nie jedliśmy od kilku dni.

I wtedy to się wydarzyło.

Krowa... – wyszeptał Żena, patrząc na mnie.

Pozostali też odwrócili się w moją stronę. Wadia sięgnął po karabin, a Pietrek powoli wyjął nóż.

Oczy każdego z nich były jak oczy tego wilka, który omal nie zagryzł mnie przed dwoma tygodniami w lesie.

W tej krótkiej chwili zrozumiałem, do czego byłem im potrzebny. Dlaczego zabrali z gułagu i ciągnęli za sobą mnie, słabego i niedoświadczonego.

Nadeszła moja pora – postanowili mnie zjeść.

Wadim złożył się do strzału.

Nie, Wadia, nie! – krzyknąłem, wpadając plecami na ścianę – Ja sam, ja sam, Żena, zatrzymaj go!

Żenka położył dłoń na lufie i Wadim opuścił broń.

Ty sam chcesz? – zapytał.

Tak...

Żena kiwnął głową przyzwalająco.

To co chcesz najpierw oddać?

Przełknąłem ślinę, osuwając się wzdłuż ściany na podłogę.

Nogę...

Żenka dał znak i Pietrek chwycił siekierę, idąc ku mnie.

Siedząc, wyciągnąłem przed siebie lewą nogę i podwinąłem spodnie. Musiałem być wtedy całkowicie blady. Pietrek podszedł, starannie wycelował i uniósł siekierę do góry, aż ponad ramię.

Zacisnąłem zęby i, kiedy pierwszy mięsień na jego twarzy drgnął, kiedy już miał ją opuścić... kopnąłem go z całej siły w brzuch, aż zwinął się na podłodze, zaś sam złapałem siekierę i po chwili głowa Pietrka oddzielona była od ciała. Ruszyłem przed siebie z potwornym krzykiem. Żenka nie zdążył nawet mrugnąć, a Wadim i Sosza pewnie do końca nie rozumieli, co się wydarzyło. Chwilę później miałem przed sobą cztery ciała i – osobno – cztery zakrwawione głowy, patrzące w nicość przerażonym i śmiertelnie zdziwionym wzrokiem.

Czytaj dalej

Droga przez śniegi, cz. 6 z 6

Kopałem przez cztery dni, aż w końcu wydostałem się na szlak. Zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyłem.

Jedzenia miałem pod dostatkiem... ale szybko okazało się, że to nie wystarczy.

Błąkałem się po górach przez dwa, może trzy tygodnie, kilkukrotnie mijając te same miejsca. Zapasy wyczerpały się już dawno i wędrowałem z żołądkiem skręconym z głodu i przyschniętym do kręgosłupa.

Tak znalazłem się tutaj.

*

Mężczyzna w łachmanach klęczał przy wygarniętym spod śniegu głazie, sięgającym mu do pasa, a dokoła wznosiły się góry. Położył rękę na płaskiej powierzchni kamienia, zacisnął zęby i zamknął oczy.

Druga ręka opuściła gwałtownie siekierę w dół.

Koniec

Preferujesz monster stories? Przeczytaj opowiadanie Insekt

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie