4 lis 2009

Dziedzictwo McDyre'a cz. 6 z 7

Emerald miał rację. Drzwi z tyłu lewego skrzydła domostwa prowadziły bezpośrednio na cmentarz. Wychodząc tamtędy można było się znaleźć tuż obok wielkiej krypty, która zaledwie kilka alejek dzieliło od kamiennego ołtarza. Kathreene, Sir William i Aiden stali właśnie przed tymi drzwiami, szykując się do wyjścia. Kath obejmowała rękoma księgę, przyciskając ją do piersi. Pan McDyre uzbrojony był w pistolet, zaś Aiden dzierżył ciężki kuchenny tasak. Strzelba została w domu, aby inni mogli się bronić.

– Jesteście gotowi? – głos panicza był dziarski, chciał dodać im odwagi. Ale Kathreene wiedziała, że boi się tak samo, jak wszyscy.

Przytaknęli.

– Dobrze. Zgaście teraz lampę. Połączyłem nas liną, byśmy nie zgubili się w mroku. Światła użyjemy dopiero, gdy znajdziemy się przy ołtarzu.

Zrobiło się ciemno.

– A teraz chodźmy.

Zawiasy wydały cichy jęk. Modlili się, by nie zwrócił na nich uwagi. William szedł pierwszy. Podczas krótkich chwil, kiedy błyskawice rozświetlały nekropolię, starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów terenu. Kathreene i Aiden podążali za nim. Ruszali, gdy obwiązany wokół ich talii sznur napinał się i czekali cierpliwie, gdy nic się nie działo.

Poruszali się szybko i bezszelestnie, choć prawdopodobnie szum ulewy i ryki grzmotów i tak zagłuszyłyby każdy odgłos. William wymacał właśnie kolejny punkt orientacyjny – załom zimnej płyty, zwieńczonej ułamanym krzyżem. Zrobił po ciemku dwa kroki i dotknął następnego nagrobka. Coś było nie tak... Pod palcami czuł co prawda chłodną, ale zbyt miękką powierzchnię. Ziemia?

Kolejny błysk rozwiał wątpliwości. Na krawędzi pustego grobu siedziała odziana w łachmany postać. William dotykał jej gnijącej głowy, która powoli unosiła się, oparta dotąd wygodnie o klatkę.

Trup rzucił się na niego i mężczyzna poczuł tuż przy twarzy odrażający odór. Próbował go ugryźć!

Pistolet wypalił gdzieś w przestrzeń. Piorun znów rozjaśnił niebo i młody McDyre spostrzegł, że zgromadzone pod domem postacie zwróciły się ku nim. Zaraz potem morderczy uścisk na jego szyi zelżał i zwłoki przodka legły u jego stóp. Aiden oparł nogę o korpus denata, po czym wyciągnął tasak z jego czaszki. Kath odwróciła wzrok.

William opanował się. Myślał szybko.

– Aidenie, przetnij liny! Kathreene, stąd widać już ołtarz – jeszcze jeden błysk – Weź lampę i biegnij tam. My ich powstrzymamy...

Dziewczyna ruszyła przed siebie, zanurzając się w strugi deszczu. William i Aiden spojrzeli na kuśtykającą w ich kierunku watahę zmarłych. Nie mówiąc nic więcej, podnieśli broń i przygotowali się do śmiertelnego starcia.

*

Dziewczyna z trudem łapała oddech. Miała na sobie tylko suknię i fartuszek, ale była zbyt przerażona, by odczuwać zimno.

Znalazła ołtarz. Pradawny krąg kamieni, do połowy zanurzonych w trawie. Odszukała zapałki. Ręce drżały jej tak bardzo, że dopiero za trzecim razem zdołała wzniecić ogień. Promyk, zamknięty w szklanym słoju lampy, rozproszył cień. Teraz pozostało otworzyć księgę i...

Usłyszała pełne boleści zawodzenie. Gdzieś blisko...

W kręgu światła ukazały się sylwetki kilku zmarłych przed wiekami McDyre’ów. Och, nie! Zaczaili się tutaj!

Wtem, z mroku wyłonił się ktoś jeszcze i zagrodził im drogę.

– Wypowiedz zaklęcie, Kathreene – polecił ochrypły głos – Jestem Joshua McDyre, dziad Williama. Nie przejdą, dopóki im nie pozwolę.

Kathy nie miała ochoty zastanawiać się nad tym, co zobaczyła. Nie chciała myśleć o starszym człowieku w cylindrze, który swoim martwym ciałem oddzielił te poczwary od uświęconego kręgu. Po prostu rozłożyła księgę i zabrała się za inkantację tajemniczych formuł.

Przodkowie! W imieniu Williama McDyre, dziedzica waszej krwi i majątku, obiecuję wam wieczną pamięć. Nie zaniechamy jej my ani żaden z tych, którzy przyjdą po nas. Lahgmoore. Lahgmoore! Lahgmoore!!!

Niewyobrażalny huk dobiegł z nieba. Ziemia pod stopami trupów zaczęła się rozstępować i pochłaniać je, jednego po drugim. Wymachiwały groteskowo rękami i chwytały w rozpaczy powietrze.

Starzec w kapeluszu spojrzał na dziewczynę. Jego twarz była ciemna i pomarszczona, ale Kathreene bez trudu rozpoznała w niej rysy charakterystyczne dla panicza.

– Twoi rodzice są z ciebie dumni. W ich żyłach do końca płynęła krew gaelickich przodków. Pozdrów, proszę, ode mnie Williama. Zadbałem o to, by sobie poradził. Ale wolę nie pokazywać się mu w tym stanie; jestem nieco... wczorajszy.

Mokra ziemia po chwili zakryła i jego, a ostatnim, co Kathreene ujrzała, był jego szczerbaty, figlarny uśmiech. Ciemne chmury rozpłynęły się, deszcz i wiatr ustał. Nad doliną rozciągało się piękne, rozświetlone milionem gwiazd, niebo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie