29 lis 2009

Studnia Śmierci cz. 2 z 7

Jaszczurka zeskoczyła z naprężonej gałęzi, gdy na ścieżce pojawił się człowiek. Młody mężczyzna w zielonej kamizelce i szerokim kapeluszu. Za nim, gęsiego, szły jeszcze trzy osoby. Każda miała pękaty plecak i ciężkie buty.

– Hej, Vicki? – zawołał idący z tyłu Pete – Przypomnij mi, jak się nazywa ta część dżungli?

Snopy światła wdzierały się gdzieniegdzie przez zwarty dach liści, ale nie dawało to wiele. Las pogrążony był w wilgotnym, zielonym półmroku.

– To lacadona – odpowiedziała dziewczyna w okularach – Tak nazywają ją Majowie. Nie słuchałeś, co mówiłam wcześniej?

– Dajcie spokój – odwróciła się do nich Ashley – Las to las i już. Z każdej strony wygląda tak samo. Kiedy wreszcie znajdziemy jakieś jezioro?

Victorię irytowała Ash. Potrafiła się bawić jak mało kto, ale była zupełną ignorantką, gdy chodziło o naukę. Ech, dlaczego w ogóle dała się im namówić na ten wyjazd? Powinna była zostać w domu i wertować podręczniki do anatomii kręgowców...

Niespodziewanie, Dylan zatrzymał się i dał im znak, by zrobili to samo.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział, gdy zgromadzili się u jego boku – Tego właśnie szukaliśmy.

Kilkadziesiąt kroków dalej znajdował się prześwit, a w nim wyraźnie wyróżniało się coś jasnego. To była ściana. Budynek. Poprzedzała ją druciana siatka, pociągnięta kłębami kolczastego drutu. Pordzewiałą tabliczkę opatrzono dużym napisem: Instytut Badań Zoometrycznych – Placówka W Terenie.

*

Mężczyzna w białym kitlu odstawił filiżankę.

– Bardzo miło was gościć, moi drodzy. Nie sądziłem, że spotkamy tu jeszcze jakichś Amerykanów, a już na pewno nie studentów!

Siedzieli przy rozkładanym stole w niedużej kuchni. Za oknem rozciągała się dżungla.

– Szukamy dobrych miejsc do nurkowania – wyjaśnił Dylan – Właściwie, tylko to przygnało nas na Jukatan. Podobno w okolicy są niezwykłe wapienne groty?

– To prawda – odpowiedział inny mężczyzna – Ludzie z wiosek mówią na nie cenotes. Z tym, że najbliższa otwarta dla turystów znajduje się dwadzieścia mil na północ stąd.

O ile pierwszy facet wyglądał na profesora – miał wysokie czoło, gęstą brodę i „cztery oczy” w rogowych oprawach – ten drugi przypominał raczej zakapiora niż badacza. Był opalony, dobrze zbudowany i nosił kilkudniowy zarost. Stał z założonymi rękami, opierając się o szafkę.

Ashley zatrzepotała rzęsami, gdy wychwycił jej wzrok.

– Właściwie – ciągnął Dylan – Interesują nas jaskinie mało uczęszczane. Powiedziałbym nawet, że... zupełnie nie odkryte przez turystyczny biznes.

Poczuł szturchnięcie łokciem. Victoria rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Och, obawiam się, że w takim razie źle trafiliście – profesor pogładził łysinę – Wstęp do nieoznaczonych cenotes jest surowo wzbroniony.

– Rozumiem, ale może chociaż moglibyście wskazać nam drogę?

Wówczas na zewnątrz rozległa się lawina wrzasków. Jakby tysiąc rozdrażnionych małp próbowało się nawzajem przekrzyczeć.

Badacze zerwali się z miejsc.

– Zostańcie tu! – rzucił zawadiaka do studentów i po chwili obaj znikli za drzwiami.

Za szybą gałęzie tropikalnych drzew poruszały się z szelestem; zwierzęta czmychały poprzez gęste korony i zarośla.

Lecz po chwili zapanował spokój.

Młodzi ludzie nie zamierzali bezczynnie czekać. Spojrzeli po sobie – i wybiegli z kuchni śladem naukowców.

*

– Zrobione – profesor wyciągnął igłę z ciała warchlaka; jego pomocnik wrzucił zwierzę do kojca i zatrzasnął drzwiczki – To go uspokoi.

Widok był makabryczny. Znajdowali się w sali przystosowanej do trzymania żywej fauny. Zagrody i klatki przylegały do siebie, zgrupowane w dwa długie rzędy. W boksie sąsiadującym z kącikiem małego pekari leżało ciało włochatej małpki. Jej łapki zanurzyły się bezładnie w kałuży świeżej krwi, a szyja wetknięta była pomiędzy kraty. Zwierzątku brakowało głowy.

– To nie możliwe... – Victoria splotła nerwowo palce na wysokości piersi – Przecież pekari są roślinożerne...

Naukowiec chrząknął.

– Wyjdźmy, proszę, na zewnątrz.

Otworzył drzwi i wskazał im drogę. Po chwili stali przed budynkiem. Pomieszczenia hodowlane umiejscowiono na tyłach laboratorium. Kawałek dalej ciągnęła się znana im już druciana siatka.

– Posłuchajcie. Nie możemy pokazać wam, czym się dokładnie zajmujemy. Sami rozumiecie, to rządowa placówka – zdjął okulary i zaczął przecierać je rąbkiem fartucha – Chętnie was przenocujemy i z samego rana nakierujemy na czynną przez cały rok grotę Tundzip, ale to wszystko, co możemy zrobić.

Wyglądał na zirytowanego. Założył ponownie grube binokle.

– A, nawiasem mówiąc, choć pekari to nie drapieżniki, czasami żywią się padliną – odwrócił się – Brad, mógłbyś posprzątać ten bałagan w środku? Świetnie. Zobaczymy się wszyscy na kolacji.

*

Ledwie zapadł zmrok, w głębi dżungli odezwały się wyjce i skrzeczące gardłowo papugi. Aktualnie było ciemno, jak w grobowcu. Tylko na zewnątrz laboratorium paliła się jedna, zabezpieczona kratką, żarówka. Na granicy kręgu światła, tuż przy ścianie, kucał Pete i zaciągał się z rozkoszą papierosem z marihuaną.

Zza ogrodzenia co chwila dochodziły trzaski łamanych gałązek i odgłosy grzebania w wilgotnej glebie. Las tętnił życiem.

Ciekawe, czy zapach trawki mógłby przywabić drapieżniki?

Pete spojrzał na poczerniały filtr i z westchnieniem rzucił go na ziemię. Przydeptał, dopóki nie przestało dymić. Mógłby teraz wrócić na pryczę, ale jakoś nie chciało mu się spać... A może by tak rozejrzeć się po tym budynku? Był środek nocy, wszyscy już dawno wpadli w objęcia Morfeusza.

Uchylił metalowe drzwi i wszedł do środka. Korytarz tonął w mroku. Peter pamiętał, że kuchnia znajduje się cztery kroki dalej po lewej. Naprzeciwko była ich sala, a potem pokój załogi i pomieszczenie sanitarne. Ale co było na końcu korytarza? Pewnie właściwe laboratorium.

Ruszył w tamtym kierunku. Otworzył drzwi i stanął w małej sieni, po której obydwu stronach znajdowały się jeszcze dwa inne wejścia.

Niech to. Pierwsze było zamknięte. Popchnął lekko drugie... Drzwi otworzyły się. Pokój, do którego wiodły, z pewnością był miejscem badań. Na biurku stał komputer; na wygaszonym monitorze migała kontrolna lampka. Dalej znajdował się rząd dziwnych słojów, wypełnionych jarzącą się, zieloną cieczą. Pete podszedł bliżej. Widział wyraźnie, że w szklanych naczyniach coś było... Czarne kształty, do złudzenia przypominające... części ciała jakichś stworzeń?

Chłopak pokręcił głową. Już nigdy więcej nie zapali tego świństwa.

Zbliżył się teraz do biurka. W nikłym zielonkawym blasku dostrzegł gruby plik zbindowanych dokumentów. Hm, „Rejestr badań”, to może być ciekawe...

Przewrócił pierwszą stronę. Mapa? Chryste, mapa okolicy! Z oznaczeniem wszystkich grot i sadzawek w promieniu kilkudziesięciu mil! Dylan będzie zachwycony!

Próbował wyrwać kartkę, ale była wyjątkowo mocno przytwierdzona. W końcu usłyszał na korytarzu kroki. Ktoś szedł do łazienki. Poczekał, aż rozlegnie się skrzypnięcie zawiasów i, nie myśląc długo, chwycił książkę, po czym zaczął skradać się do pomieszczenia, w którym spali.

A następnie prosto do swego łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie