4 lis 2009

Dziedzictwo McDyre'a cz. 5 z 7

– To wszystko, co udało nam się znaleźć, paniczu – Emerald wskazał na pordzewiałą dwururkę i myśliwski pistolet, które przynieśli chłopcy stajenni – Amunicji powinno wystarczyć, aby trzymać wszelkich nieproszonych gości z dala od domu.

Prawda była taka, że William miał nadzieję nigdy tej broni nie użyć. Zgodnie z jego poleceniem, wszystkie drzwi zostały zabite deskami. Podobnie okna; wszystkie, poza jednym, przez które wypatrywać mieli nadjeżdżającego profesora.

– Dziękuję, Emeraldzie – mężczyzna wsadził pistolet za pas, a strzelbę podał Aidanowi, który już na początku zaoferował pomoc – Wierzę, że szczęście nam dopisze i profesor Comwelth przybędzie niebawem. Dlatego proszę, zachowajcie spokój.

Podszedł do okna. Na zewnątrz było czarno, na drodze żadnego światła. Odwrócił się i popatrzył na ludzi zgromadzonych pod przeciwległą ścianą. Nie, oni nie byli spokojni. Stali tam niczym stado przerażonych owiec, czekających na rzeź. Kobiety za stołem, nieco bliżej panowie z Emeraldem i Aidenem na przedzie. W kącie spoczywały zwłoki stryja Patricka, przezornie obwiązane grubym sznurem.

Za plecami panicza rozbłysło światło pioruna, a zaraz potem rozległ się złowrogi grzmot. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie patrzą na niego. Raczej na coś za nim, za oknem. Powoli odkręcając głowę, podążył za ich wzrokiem. Niebo przeszyła kolejna błyskawica, a w jej migającym blasku William zobaczył mnóstwo ciemnych sylwetek stojących na zewnątrz w zbitej grupie.

*

Aiden wypalił z dwururki. Szyba rozprysła się na kawałki i do salonu wpadł zimny, mokry podmuch. Jeszcze jeden strzał i pierwsza z postaci padła na ziemię. Sir William także wyciągnął pistolet. Strzelali teraz na zmianę, aby każdy miał czas na przeładowanie. Powstałe z grobów maszkary próbowały się dostać przez okienną dziurę do środka, ale obrońcy nie dawali im chwili wytchnienia. To było straszne. Ohydne, nadżarte przez robactwo twarze zaglądały do pomieszczenia, aby po chwili odskakiwać, rozrywane przez pędzące pociski.

Ktoś przewrócił stół. Strzelcy wycofali się i zajęli za nim pozycje. Zapanował chaos, kobiety zaczęły piszczeć. Emerald starał się je przekrzyczeć, ale było to niewykonalne. Jednak William przytaknął, jakby zrozumiał, co lokaj chciał mu przekazać i dał znak kucharzowi. Naparli na stół i przepchali go przez cały pokój, zastawiając wreszcie grubym blatem nieszczęsne okno. Inni mężczyźni prędko dołączyli do nich, pomagając podpierać prowizoryczną zaporę.

William przetarł rękawem czoło.

– Zdaje się, że nie mamy czasu, żeby czekać na profesora. Emeraldzie, jesteś pewien, że nie zdołasz przetłumaczyć tego tekstu sam?

Staruszek pokręcił głową.

– Niestety. Język, którym go napisano, dawno już zanikł. No, może używa go jeszcze garstka chłopów na Aranach. Mogę się tylko domyślać, że księga mówi o ofiarowaniu czegoś zmarłym albo jakiejś obietnicy, lecz...

...lecz tylko niewinna dusza przebłagać ich może – rozbrzmiał nagle natchniony głos Kathreene – Musi to być dziewica, która siedemnastu wiosen nie skończyła, z ojców naszych rodu.

Dziewczyna siedziała na podłodze nieopodal kominka z otwartą księgą na kolanach.

Pamięć po wsze czasy niechaj im obieca, trzykrotnie u ołtarza zaklęcie wypowiadając.

Kathreene zamilkła i nieśmiało podniosła wzrok. Ciszę przerywały jedynie łomoty przodków, próbujących sforsować barykadę.

– Kathreene – rzekł Emerald – Widzę, że język gael masz we krwi.

– Mój Boże, dziecko, ty umiesz czytać? – panna Mogey nie ukrywała zaskoczenia.

– Ale kto ma... przebłagać zmarłych? – tym razem głos zabrała żona Williama, Maria.

– Wybacz kochanie, lecz ty z pewnością nie jesteś już dziewicą...

– Ja – oświadczyła Kath, nim Maria zdążyła wybuchnąć złością – Ja tam pójdę. Dopiero za dwa dni kończę siedemnaście lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

 

Toplista: Najlepsze Horrory w Necie
Toplista: Opowiadania
Toplista: Straszne historie